+
Scenariusz „Ławeczki” nie jest adaptacją popularnej niegdyś sztuki Aleksandra Gelmana pod tym tytułem, niemniej bierze z niej pomysł wyjściowy. Mężczyzna (Piotr) spotyka kobietę (Kasię), próbuje nawiązać z nią bliższą znajomość, nie pamięta jednak, że już kiedyś się spotkali. A nawet spędzili ze sobą noc. No to już z grubsza wiemy, kim jest mężczyzna, ale jeszcze nie wiemy, kim jest kobieta. Otóż kobieta ma po pierwsze lepszą pamięć, ponadto jest istotą nadzwyczaj szlachetną, gotową do wybaczeń i poświęceń niemal bezgranicznych. Historia zaś jest mniej więcej taka, że co ona naprawi, to on zepsuje. A ona, jakby nigdy nic, naprawia dalej. W teatrze (np. w warszawskim Powszechnym, gdzie prawdziwe kreacje stworzyli Joanna Żółkowska i Janusz Gajos) najważniejszy był dialog i ławeczka jako rekwizyt. W filmie to by nie wystarczyło, więc debiutujący reżyser i scenarzysta zarazem Maciej Żak napisał historię od nowa, osadzając ją w krajowych realiach. Kasia jest zatrudniona w bufecie na statku wycieczkowym kursującym po Odrze, Piotr sprowadza z Zachodu samochody, zresztą kto tam wie, czym jeszcze się zajmuje. Spora część akcji toczy się na pokładzie, gdzie spotykają się bardzo dziwni ludzie. Najważniejszy jest jednak romans, który przebiega z licznymi przeszkodami, ku zakończeniu, które mogą przewidzieć nawet ci, którzy nie oglądali sztuki. Artur Żmijewski w roli Piotra jest co najmniej poprawny, świetnie radzi sobie natomiast Jolanta Fraszyńska, grająca kobietę spragnioną uczuć, silną tą swoją niewysłowioną dobrocią. Wątpliwość mam tylko taką, że pierwowzór jest jednak bardzo, ale to bardzo rosyjski. W Polsce taki gatunek kobiet chyba nie występuje.