Archiwum Polityki

Arsene Lupin

Arsene Lupin to Robin Hood w smokingu, choć raczej bez charytatywnych skłonności angielskiego ludowego herosa. Obracając się w eleganckim towarzystwie, wybiera ofiary wśród najbogatszych, ale nie kradnie po to, by rozdawać biednym. Złodziejstwo to po prostu jego hobby. Arsene potrafi ściągnąć damie naszyjnik, prowadząc jednocześnie wykwintną konwersację. Postacią włamywacza-dżentelmena, którą stworzył na początku ubiegłego wieku francuski pisarz Maurice Leblanc, od dawna interesuje się kino. Teraz znowu „Arsene Lupin” wchodzi na ekrany, lecz trudno byłoby powiedzieć, iż jest to powrót tryumfalny. Scenariusz – choć odwołujący się do oryginału – jest po prostu infantylny. Cały wątek tajnego stowarzyszenia rojalistów, pragnących przywrócić Francji królestwo, wypada operetkowo; tak mniej więcej mogłaby wyglądać parodia filmu płaszcza i szpady. Romanse włamywacza też nie budzą szczególnego zainteresowania – zwłaszcza z hrabiną Cagliostro – w których jest tyle namiętności co w brazylijskiej telenoweli. (Nawet doskonała zazwyczaj Kristin Scott Thomas zawodzi w tej roli). Grający tytułową rolę Roman Duris cały czas uśmiecha się spod wąsika zapewne w przekonaniu, iż w ten właśnie sposób staje się nieodparcie uwodzicielski. Na widza raczej ten urok nie działa. Mniej więcej w połowie filmu miałem bardzo brzydkie myśli – a niechaj mu wreszcie któryś z rywali porządnie przyłoży! Co jednak nie następuje. Wygląda więc na to, że nic nas nie ochroni przed „Arsenem Lupinem II”.

Zdzisław Pietrasik

Polityka 22.2005 (2506) z dnia 04.06.2005; Kultura; s. 63
Reklama