Marek Ostrowski: – Eksperci ONZ od dawna twierdzą, że kluczem do postępu w regionach skrajnie biednych jest edukacja kobiet, bo one troszczą się o dzieci i mogą wszczepiać im wzorce kulturowe: chęć zdobywania wiedzy, higienę.
Christine Gerber:– Trzy czwarte miejscowych kobiet to analfabetki, nie miały szansy, właściwie nie chodziły do szkoły. Szkoła nie jest darmowa, za mundurek, książki i przybory szkolne trzeba zapłacić 80 funtów egipskich (1 funt to ok. 50 gr). Tutaj to bardzo dużo, bo ludzie zarabiają 200 funtów miesięcznie. Zresztą w Egipcie szkoła na wsi nie bywa wysoko ceniona. Klasa liczy po 40–50 uczniów, nauczyciele zarabiają słabo, wielu dorabia posługiwaniem w restauracjach, są przemęczeni. Niewiele się w tej szkole dzieje, uczniowie recytują, właściwie wykrzykują sury Koranu. Trudno, by tutejsza kobieta poszerzyła horyzonty dzieciom. Całe jej życie biegnie rytmem niemal niewolniczym. Dwa dni w tygodniu zajmują zakupy na suku (targu). Jeden – wypiek chleba, a musi wypiec ze 25–30 bochenków. Jeszcze inny dzień to pranie dla całej rodziny.
A dzieci?
Pierwsze dziecko przychodzi na świat dwunastoletniej matce, nawet młodsze matki nie są rzadkością. O żadnej antykoncepcji nie ma mowy. One uważają, że dzieci to dar Allaha. Wiedza o organizmie człowieka jest szczątkowa, z rozmów z nimi widzę, że nie rozróżniają podstawowych organów, znanych laikowi w Europie: płuc, serca, żołądka. Mówią raczej: „Mam tu ogień, boli”. Nie mają najmniejszego pojęcia o podstawowej higienie. Nawet pielęgniarki na wsi nie dezynfekują skóry przed zastrzykiem.
Czy pani nie przesadza? Jest przecież telewizja...
Musiałby pan ją znać: Koran, „Mubarak jest najlepszy” oraz najgłupsze seriale, taki jest program.