Pierwszy tom „Kartek z PRL” pod redakcją Wiesława Władyki obejmuje lata 1944–1970. Zatrzymuje się więc przed okresem rządu Gierka, wiosną Solidarności, stanem wojennym etc. A jednak już ten przedział czasowy wystarczy, żeby stwierdzić, iż nie było nigdy PRL. Już się tłumaczę. W jednej ze swoich najważniejszych prac „Totemizm dzisiaj” (której tytuł, nie wiedzieć dlaczego, wykastrowano w tłumaczeniu polskim do samego „Totemizmu”, choć owo „dzisiaj” jest właśnie niezwykle istotne) wykazuje Claude Levi-Strauss, że w garnku pod nazwą „totemizm” mieści się tyle różnych zjawisk, iż w końcu samo pojęcie traci sens, stając się wytrychem do rzekomego wytłumaczenia spraw najróżniejszych, luźno ze sobą powiązanych, albo – niepowiązanych zgoła. Owszem, niektóre ludy, jest to fakt obiektywny, nadają specyficzne znaczenie pewnym przedmiotom lub słowom. Znaczeń tych wszelako tak wiele, że każdy wspólny mianownik staje się zafałszowaniem rzeczywistości i prowadzi nie do wytłumaczenia, ale wręcz odwrotnie – do powołania fałszywych bytów.
Podobnie z PRL. Istniał obiektywnie byt pod tytułem Polska Rzeczpospolita Ludowa. Było to państwo zależne od potężnego sąsiada pod tytułem Związek Radziecki, rządzone przez jedną partię, która swoją „kierowniczą rolę” egzekwowała nie oglądając się na demokratyczne wymogi. W tych ogólnych ramach ile jednak mieściło się różnorakich, a niekiedy wręcz sprzecznych rzeczywistości.
W 1954 r. pisał Adam Ważyk:
„Za to, że za górami Uralu
rodzi się pierwsze miasto rolników,
za to, że elektrownia na Wołdze
będzie motorem w fabryce zboża,
dopadła go znienacka,
kłonicą go powaliła,
święconą kulą zabiła
zmowa kułacka”.