Archiwum Polityki

Sfałszowane rachunki

Na trzy miesiące przed wyborami uwagę publiczności zaprzątają osobliwe pytania.

Czy ojciec Hejmo był świadomym współpracownikiem SB? Czy generał Jaruzelski był w latach 40. wywiadowcą Informacji Wojskowej? Czy Marek Belka, wyjeżdżając za granicę przed 20 laty, zgodził się na spotkanie z pracownikami kontrwywiadu? Czy w przekazanej posłom teczce Aleksandra Kwaśniewskiego są dowody, że kontaktował się z funkcjonariuszami służb specjalnych PRL? Czy w tej sytuacji Wałęsa powinien zapraszać Kwaśniewskiego na imieniny? I tak dalej. No dobrze, dorzućmy więc jeszcze jedno pytanie: gdzie tu jest problem i na czym on polega?

Ja wojnę z władcami reżimu skończyłem w roku 1989, gdy stało się jasne, że reżim upadł i nie wróci. Sam ten fakt był dla mnie takim zadośćuczynieniem, że nie czuję potrzeby, by ktokolwiek – także ten, kto na mnie donosił – spowiadał się przede mną; nie mam też jakiejś szczególnej ciekawości, żeby zaglądać mu do duszy i do teczki. Jednak coś mnie uwiera. Gdy rozmawiam z ludźmi, nawet z przyjaciółmi czy dobrymi znajomymi, kiedyś związanymi z władzą, a rozmowa dotyczy PRL, wyczuwam, że wchodzę na pole minowe. Rozmowa się ucina lub prowadzi do awantury. Dzieli nas „nierozliczona przeszłość”. Jeszcze bardziej odczuwam to, kiedy czytam „Trybunę”, jej publicystykę i głosy czytelników. Napotykam coraz porównania, jak wzorowo problemy rozwiązywano za Polski Ludowej, czyli za dyktatury z importu, i jakie plagi spadły na kraj, kiedy PRL upadła, a nastała demokracja i wolność. Czytając to czuję, że mam naprzeciw siebie obce, wrogie plemię, z którym pogodzenia nie będzie, bo ono go nie chce, bo nienawidzi wszystkiego i wszystkich, których obwinia za pozbawienie siebie czołowego miejsca w kraju i państwie. Bo nie jest w stanie przyznać, że system PRL narzuciło obce mocarstwo, że był to system rządów za pomocą represji i strachu, a więc z natury przestępczy.

Polityka 24.2005 (2508) z dnia 18.06.2005; Temat tygodnia; s. 21
Reklama