Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

„Kandyd” Bernsteina

Dopiero pół wieku po prapremierze „Kandyd” Leonarda Bernsteina zabrzmiał po raz pierwszy w Polsce. Zapewne dlatego, że stawia nader wysokie wymagania wykonawcom, a i sama muzyka, dowcipna i zręczna, jest lekka tylko pozornie, niepodobna choćby do powstałej w tym samym czasie „West Side Story”. „Kandyda” Bernstein przerabiał kilka razy wraz z librettem, które oddaliło się dość znacznie od dzieła Voltaire’a. Tomasz Konina, który wyreżyserował premierę w Teatrze Wielkim w Łodzi (jest też autorem scenografii), dokonał kolejnych zmian. Główny akcent położył na postać tytułową – prostodusznego chłopaka, który ponad wielkie idee przedkłada szczęście osobiste jak zwykły współczesny człowiek. Podróż Kandyda natomiast rozgrywa się w modelowej sytuacji, w jakiej co roku znajduje się coraz więcej rodaków: wycieczki organizowanej przez biuro turystyczne. Konwencja ta wywołuje uciechę na widowni, zwłaszcza że autorem polskiego tekstu jest Bartosz Wierzbięta, tłumacz o znakomitym poczuciu absurdu. Wykonawcy stają na wysokości zadania (zwłaszcza Tomasz Jedz jako Kandyd i Dorota Wójcik – Kunegunda); trochę razi nagłośnienie solistów, ale chyba było konieczne. Konina zaś udowodnił po raz kolejny, że jest jednym z ciekawszych dziś reżyserów w polskim teatrze muzycznym.

Dorota Szwarcman

Polityka 26.2005 (2510) z dnia 02.07.2005; Kultura; s. 54
Reklama