Niskie ceny i moda na podróże tak zawróciły ludziom w głowach, że latają, nie myśląc o zdrowiu. Wiosną i jesienią, gdy wyjazdy są tańsze, w samolotach aż roi się od osób starszych, często schorowanych – twierdzi jeden z lekarzy dyżurnych z warszawskiego Okęcia.
Przeziębienie, grypa, świnka, gruźlica, SARS
(tzw. ciężki ostry zespół oddechowy) – to tylko niektóre z grożących nam w powietrzu chorób. Szacuje się, że nawet 15 proc. podróżnych ulega „lotniczym” infekcjom. Najczęściej przeziębieniu. Zdarzają się jednak i zakażenia poważniejsze. Łatwemu rozprzestrzenianiu się zarazków sprzyja panujący w samolocie ścisk. Gdy ktoś kichnie, w strefie bezpośredniego zagrożenia znajduje się nawet 15–25 osób.
Zarazić można się również „na odległość”. Winna jest klimatyzacja. Choć powietrze w kabinie wymieniane jest 15–20 razy na godzinę, urządzenia klimatyzacyjne czerpią z zewnątrz tylko połowę. Resztę ze względów oszczędnościowych (by nie ogrzewać zimnego) zasysają tuż nad podłogą, filtrują i wtłaczają powtórnie do przedziału pasażerskiego. Filtry nie zatrzymują wszystkich wirusów. „Niedoskonała klimatyzacja sprawia, że powietrze w samolocie jest zbyt suche. W takich warunkach śluzówki nosa i gardła są szczególnie podatne na ataki mikrobów” – ostrzega na łamach „The Daily Mail” prof. John Balmes z University of California.
Zakrzepica żył głębokich jest poważniejszym zagrożeniem. Powstaje, gdy przepływ krwi w naczyniach jest utrudniony. Bezruch, opuszczone w dół nogi oraz ucisk fotela na podudzia spowalniają prąd krwi wracającej do serca. Po ok. 3 godz. spędzonych w samolocie (mniej więcej tyle, ile trwa lot z Warszawy do Madrytu) krew zaczyna krzepnąć w żyłach. Gdy podróż trwa dłużej, mikroskopijne początkowo zakrzepy rozrastają się i wzrasta prawdopodobieństwo oderwania się ich od ściany naczyń.