Reprezentacja polskich siatkarzy trenuje w hali katowickiego Spodka. Wśród dwumetrowych graczy kręci się malutki pięćdziesięciolatek z gwizdkiem. Zawodnicy bez zastrzeżeń przyjmują uwagi Argentyńczyka Raula Lozano, choć rzadko mogą liczyć na pochwałę. Trener chodzi wokół boiska i mówi, prosi, krzyczy i załamuje się – wszystko po włosku. Czasem, po kolejnej nieudanej akcji, nie wytrzyma i wrzaśnie po polsku: – K... mać, obrona!
– On tak mówi zawodnikom: Panowie, jak idziecie na trening, to przyjdźcie kwadrans wcześniej, zasznurujcie sobie buty, przygotujcie się, bo idziecie jak na mecz – opowiada Andrzej Warych, szef szkolenia Polskiego Związku Piłki Siatkowej.
O tym, że Lozano przyjechał do Polski, zdecydował zbieg okoliczności. On akurat stracił pracę w klubie lidera włoskiej Serie A, Lube Banca Macerata, a w tym samym czasie zarząd PZPS zadecydował, że trenera reprezentacji trzeba poszukać także za granicą. Argentyńczyk zgłosił się do konkursu, pokonał 20 rywali (w decydującej rozgrywce kontrkandydatami byli Serb Zoran Gajic i Łotysz Borys Kolczins) i teraz to właśnie on krzyczy na polskich zawodników.
– Gdybym wciąż pracował we Włoszech, nie zgłosiłbym się do tego konkursu. Ale teraz jestem bardzo zadowolony z takiego przebiegu zdarzeń – mówi Lozano, upijając łyk espresso. – Po pierwsze: wierzę, że w tym zespole są zawodnicy z ogromnym potencjałem, którzy mogą być najlepsi. Po drugie: nie jestem tu dlatego, że kogoś znałem albo zostałem zarekomendowany, i dlatego nie muszę iść na kompromisy. A po trzecie: nie jestem tu dla pieniędzy, bo we włoskiej lidze mógłbym zarobić więcej.
Pensja trenera z nazwiskiem to co najmniej 100 tys. euro rocznie, czyli ok. 35 tys.