Archiwum Polityki

Drzewobójcy

Opolskich drzewach pisał Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”:

„Pomniki nasze! ileż co rok was pożera
Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera!”.

Dzisiaj Moskwa nie zagraża, co jednak sytuacji nie poprawia, gdyż czuwają siekiery rządowe. Na Pomorzu wyciąć postanowiono 30 tys. przydrożnych drzew. Jest to akt bezprzykładnego i niesłychanego wręcz barbarzyństwa. Uzasadnienie? – bezpieczeństwo kierowców. W telewizji (TVN) tłumaczył nam jakiś mędrek wielce naukowo, że pasażerowie samochodu staczającego się do rowu mają nieporównywalnie większe szanse przeżycia niż wbijającego się czołowo w drzewo. Zapewne ma rację. Tylko co z tego? Drzewa nie stoją przy drogach po to, żeby na nich wypróbowywać wydolność zderzaków. Jeżeli ktoś pakuje się na drzewo, to albo z winy własnej (alkohol, nadmierna prędkość), albo z powodu niepozwalającej opanować pojazdu nawierzchni. W tym pierwszym przypadku jak nie w pień, to strzeli w latarnię albo w nadjeżdżającego z przeciwka, co jeszcze zredukuje prawdopodobieństwo pozostania na tym padole. W przypadku drugim racjonalniejsza wydawałaby się naprawa jezdni niż wycinanie niewinnych drzew. Zresztą całe rozumowanie pomorskich włodarzy jest od początku paranoiczne. Skoro w Śniardwach topi się rocznie iluś tam ludzi, to zamiast skłaniać do ostrożności, należałoby wypompować jezioro do Bałtyku (ale co wtedy zrobić z tymi, którzy topią się w morzu?). Jeżeli turyści giną w lawinach, które jak wiadomo zsuwają się z góry na dół, to istnienia ludzkie radykalnie zabezpieczyłoby zniwelowanie Tatr do poziomu Zakopanego i co okazalszych wybrzuszeń w innych rejonach kraju. Z kolei w odpowiedzi na pożary lasów należałoby oczywiście wytrzebić puszcze i bory do ostatniego zagajnika.

Polityka 27.2005 (2511) z dnia 09.07.2005; Stomma; s. 98
Reklama