Dobrym Papieżem Janem przezwano z sympatią Jana XXIII, inicjatora przełomowego II Soboru Watykańskiego. Ks. Jan Twardowski żachnąłby się na zestawianie Go z papieżem, ale chyba by się zgodził, że łączyły ich co najmniej dwie cechy – chrześcijańska prostota życia i poczucie humoru. Ks. Jan potrafił żartować i z siebie. W uroczym „Niecodzienniku” zapisał takie zdarzenie: „Kiedyś wybrałem się do spowiedzi świętej poza Warszawę. Jako pokutę ksiądz polecił mi przeczytać kilka wierszy księdza Twardowskiego”.
Słodka pokuta. Cokolwiek powiedzą surowi sędziowie polskiej poezji – a są tacy, którzy wierszy ks. Jana nie cenili wysoko – liryka Twardowskiego podbiła serca milionów Polaków. Ks. Jan powtórzył fenomenalny sukces skamandrytów i Gałczyńskiego, choć sam uważał się raczej za poetyckiego ucznia Józefa Czechowicza, zabitego podczas bombardowania Lublina w 1939 r. Twardowski debiutował dwa lata wcześniej.
Tak czy inaczej, swoje kredo poetyckie formułował równie prosto, jak pisał wiersze: „Wiersze to jeszcze jeden sposób mówienia do drugiego człowieka – i do samego siebie. (...) Zachwyca mnie otaczający świat, jego kolor, dźwięk, zapach, różnorodność. Wracam do starego Linneusza, który nazywał po imieniu zwierzęta, ptaki, rośliny. Długo i cierpliwie uczyłem się przyrody, czytam książki przyrodnicze. Zbieram zielniki. Kiedy się mówi tyle o człowieku, o różnie pojmowanym humanizmie – widzę urok szpaka, wilgi, dzikiego królika, szorstkowłosego wyżła. Juliusz Słowacki w znanej strofie z »Beniowskiego« pisze, że Bóg jest Bogiem rozhukanych koni, a nie pełzających stworzeń, sądzę, że jest także Bogiem chrząszczy, mrówek, biedronek i szczypawek”.
I ten program wykonywał ks. Jan tom po tomie wierszy i prozy: dialogu, zachwytu i pokory wobec ludzi i Boga.