Archiwum Polityki

Od przybytku głowa też może rozboleć

Banki, chcąc zarabiać więcej pieniędzy, stosują ostatnio tzw. prosprzedażowe podejście do klienta. Chodzi o to, aby pracownik banku sam przewidział, a potem zaproponował – na przykład telefonicznie – najlepszy dla nas produkt. Brzmi to groźnie, w praktyce bywa jeszcze gorzej. Klient, który na przykład chce zgromadzić na rachunku pieniądze potrzebne na zakup mieszkania, jeszcze nie wie, że prosprzedażowy system banku już go wytropił. Oto na koncie pojawia się kilkanaście tysięcy złotych i już odzywa się komórka: „Dzwonię z banku, zauważyliśmy, ze ma pan wolne środki. Chętnie podpowiemy, jak można je z zyskiem zainwestować”. Uprzejmie dziękuję i wyjaśniam, że już mam pomysł na ulokowanie gotówki. Nieruchomości to ostatnio niezła inwestycja. Pani z banku życzy mi powodzenia i odkłada słuchawkę. Następnego dnia na konto wpływa kolejne kilkanaście tysięcy i z banku znowu telefon. Znowu wyjaśniam, już mniej uprzejmie, że to przypływ chwilowy, że już wkrótce konto zostanie wyczyszczone, bo kupuję mieszkanie. Pani obiecuje, że już nie zadzwoni. Oczywiście, gdy na konto wpływają kolejne większe sumy, sytuacja się powtarza.

Po kilku dniach podpisuję akt notarialny na własne M i z ulgą pozbywam się wszystkich pieniędzy. Radość jest tym większa, że prosprzedażowy system banku się ode mnie odczepi. O naiwności – wieczorem odzywa się komórka:

„Dzwonię z banku. Chcieliśmy panu zaproponować bardzo atrakcyjną pożyczkę”.

pst

Polityka 4.2006 (2539) z dnia 28.01.2006; Fusy plusy i minusy; s. 93
Reklama