Archiwum Polityki

Pech

Nieraz zastanawiam się, co to takiego pech. Mniejsza o definicję, lepiej zacząć od przykładów. A więc mamy do czynienia z ewidentnym pechem, gdy ktoś przez wiele miesięcy buduje arkę. Zbudował ją, otarł pot z myślącego czoła. No i masz – nie następuje Potop. Albo wyobraźmy sobie Kaina, który nie ma pod ręką braciszka. Kain jedynak, trudno o większe nieszczęście. Pecha miał Kolumb. Odkrył Amerykę, ale taką jakąś niedorozwiniętą: bez dolarów, hamburgerów, samolotów F-16 i prezesa Moskala. Inny ciężki przypadek: Romeo zakochany w Julii – bezbalkonowej. Cała tragedia na nic. Czy to nie jest pech? Gdyby ktoś jeszcze nie czuł się doinformowany, odwołam się do lat dwudziestych, lat trzydziestych. Bohater kabaretowej piosenki zwiedzał w Paryżu dom towarowy. Ze szczególnie bogatym działem jubilerskim. Nagle zgasło światło.
I co pan na to? Pan się zastanów –
Ja byłem właśnie w sali fortepianów...

Z tamtych czasów pochodzi anegdotka o facecie, który zgłosił się do dyrektora niedużego banku.
– Podobno szukacie nowego kasjera.
– Starego też szukamy! – jęknął pechowiec.

Do tego grona zaliczyć wypada mansardowego malarza. Babina w karakułach obejrzała jego obrazki, zapytała o cenę. Potem, zmierzając ku drzwiom wrzasnęła:
– To skandal, panie artysto! Pan się ceni tak, jakby już od trzystu lat nie żył.

Nie inaczej wyglądało ujawnienie się pecha w sytuacji lokalowej. Opowiadają, że w restauracji Picadilly (na Bielańskiej) po zjedzeniu obfitego obiadu kupiec branży tekstylnej z Łodzi przywołał kelnera:
– W życiu nie miałem podobnego pecha – rozpoczął dłuższy monolog. – Ten wasz kucharz potrafi chyba lepiej jeść niż gotować.

Polityka 3.2003 (2384) z dnia 18.01.2003; Groński; s. 97
Reklama