Liryka profesorska: w sierpniu 1988 r. teatrolog Zbigniew Raszewski napisał wierszyk, który odnalazł się w niedawno opublikowanym „Raptularzu”. Przewidujący autor zatytułował swój wierszyk „Modlitwa”:
Do kraju tego
ciepłych kompotów,
krótkiej pamięci,
długich pałek
i niebotycznej próżności
niespieszno mi.
Profesorowi nie było spieszno, sporo już widział. Nie tylko w teatrze, ale i w cyrku, gdzie nigdy nie brak treserów i pogromców, przekonanych o swoim autorytecie wśród poskramianych. Ale mieszkańcy klatek są sceptyczni.
– Jak ci się podoba nowy pogromca? – lew zagadnął tygryska.
– Pożujemy, zobaczymy – odpowiedziało wyrośnięte kocisko.
Zwykle o tej porze roku dawała o sobie znać niemrawość kanikuły. Teraz o kanikule nie ma mowy: jak nie konwencja, to spęd, jak nie spęd, to wiec czy zgromadzenie. Do tego doszło, że gdy zbierze się większe towarzystwo, ktoś zrywa się z miejsca i pyta:
– Czy jest jakiś kandydat na sali?
I zaraz okazuje się, że jest kandydat i ma co pokazać zebranym. Ten pokazuje żonę (tzn. małżonkę) wyglądającą jak brudnopis partyjnego programu, ów pokazuje dzieci i wnuczęta, tamten ciotunię i domowych, najcwańszy wygrzebuje indeks i demonstruje tróję z rosyjskiego, opowiadając przy okazji, że hoduje kosa, który potrafi odgwizdać pieśń pt. „Barka”. Jedynie o złotej rybce żaden z kandydatów nie wspomina. A czy to dziwne? Jaka rybka od obiecanek cacanek wytrzymałaby konkurencję z kandydatem.
Urok kampanii wyborczej to puszczenie w ruch gadżetów i rekwizytów, odkurzenie symboli i znaków mających przemówić do wyobraźni. Znowu lecą do nieba kolorowe baloniki, nadmuchane intensywniej niż pretendent do urzędu. Orzeł za to jest stacjonarny. Zapisany do PiS nie fruwa, tylko się nastroszył.