Archiwum Polityki

Czas chałturników

Wkrótce festiwal w Gdyni i nagrody dla najlepszych polskich filmów sezonu. Już dziś wiadomo natomiast, jakie filmy były najgorsze – po raz pierwszy od niepamiętnych czasów organizatorzy nie dopuścili bowiem do konkursu trzech tytułów, co oznacza, iż są to produkcje, nawet jak na polskie średnie wymogi, poniżej wszelkiego poziomu. Na niechlubnej liście najgorszych filmów roku znalazły się zasłużenie: „Rh+” Jarosława Żamojdy, „Lawstorant” Mikołaja Haremskiego i „Czas surferów” Jacka Gąsiorowskiego. Co łączy te dzieła? Wszystkie powstały z chęci zysku, reprezentują więc swoisty nadwiślański gatunek, jakim jest komedia sensacyjna, pozbawiona zarówno komediowości jak i sensacji. Zamiast stosowanego w tego rodzaju filmach scenariusza mamy zwykle serię skeczów, które niekoniecznie łączą się w logiczną całość. Śmieszność dialogów polegać ma zaś na tym, że używa się soczystego języka tzw. zwykłych ludzi, ściślej zaś zwyczajnych meneli. (Pod względem liczby k... na minutę filmu rekord biją niewątpliwie „Surferzy”). Niezbyt rozgarnięci bohaterowie owych obrazów mniej więcej w połowie filmu nie wiedzą, co mają robić dalej, co niestety dotyczy także reżyserów. (Czy przykładowo Haremski potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, o co naprawdę chodzi w „Lawstorancie”). Magnesem przyciągającym widza mają być też aktorzy. W „Czasie surferów”, dla którego odpowiedniejszym tytułem byłby „Czas chałturników”, grają Zbigniew Zamachowski i Bogusław Linda, a więc gwiazdy naszego kina. Może jednak powinni czytać przedkładane im scenariusze? Niektórzy aktorzy tak robią.

Zdzisław Pietrasik

Polityka 35.2005 (2519) z dnia 03.09.2005; Kultura; s. 61
Reklama