Archiwum Polityki

Rosną szeregi

W straszliwych czasach PRL oprócz Opola i Sopotu odbywały się też festiwale piosenki żołnierskiej, harcerskiej, radzieckiej, ba... partyzanckiej nawet. Spowodowało to najzupełniej naturalną reakcję, w wyniku której okres Solidarności i później pierwsze lata po 1989 obrodziły zaangażowanymi festiwalami i recitalami kombatanckich wspomnień. Występowali na nich zarówno rzeczywiście bardowie opozycji – choćby Jacek Kaczmarski, Jacek Kleyff, Jan Kelus – jak i liczni twórcy, których onegdysiejszej kontestacyjnej odwagi szukać trzeba było z lupą, między wierszami i na trzecim piętrze aluzji. Było, przeszło, wydawało się, że odreagowaliśmy i spokój. Piosenka (wyjąwszy rap, którego skądinąd do gatunku nie zaliczam) wróci na swoje miejsce i opowie nam znowu o tym, że:

„Mieszkałaś gdzieś w domu nad Wisłą
Pamiętam to tak dokładnie
Twoich czarnych oczu bliskość
Wciąż kocham cię jak Irlandię”.

Dlaczego „jak Irlandię”? A dlaczego nie? Jest w tym nastrój i obraz, aż chce się zanucić, i o to właśnie chodzi. Świat wydawałoby się znormalniał i znów można pójść na koncert nie po to, żeby taplać się w polityce i martyrologii, których wszędzie i tak po uszy, ale trochę się rozrzewnić albo trochę wyszumieć, albo jedno i drugie. Tak by się wydawało? – Złudzenie! W tegorocznym Sopocie zafundował nam Wojciech Mann, a zdawało się, że to gość dowcipny i z dystansem, imprezę poświęconą... komunistycznej cenzurze lat 80. (przy okazji dostało się, choć co ma piernik do wiatraka, rządowi Belki, Łukaszence etc.). Z niemałym i rosnącym zdumieniem dowiadywaliśmy się, że wszystkie kolejne grupy występujące na scenie złożone są z samych męczenników PRL.

Polityka 35.2005 (2519) z dnia 03.09.2005; Stomma; s. 90
Reklama