Archiwum Polityki

W Dubaju jak w raju

Najwyższa na świecie wieża. Największe na świecie centrum handlowe, pierwszy na Ziemi hotel podwodny, wyciąg narciarski w domu handlowym. Dubaj cierpi na manię wielkości, ale co się dziwić, skoro w języku arabskim słowo „nazbyt” po prostu nie istnieje.

Po arabsku coś może być jedynie ktir kbir, czyli bardzo duże albo naprawdę duże, ale nigdy za duże, nazbyt ekstrawaganckie. Po dubajsku niewyobrażalne staje się możliwe. Wszystko dzięki emirowi Muhammadowi bin Raszid al-Maktum, panu i władcy jednego z siedmiu emiratów arabskich, który od lat 90. urzeczywistnia swoją wizję Dubaju jako Singapuru Bliskiego Wschodu.

Sam emir Muhammad to postać jak z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Tajemniczy, przystojny i wykształcony, kontynuuje staroarabskie tradycje polowań z sokołami. W pałacu otacza się pawiami, pisze wiersze, w których opiewa chwałę swojego plemienia Banu Jas, pustynię i dni jedności arabskiej. Oprócz pięknej żony Haji, przyrodniej siostry jordańskiego króla Abdullaha, ma w życiu dwie miłości: konie, które trzyma w pięciogwiazdkowej, klimatyzowanej stajni, a zaraz potem swój emirat – Dubaj. „Człowiek ma w życiu dwie możliwości. Albo podążać za kimś, albo wykazać inicjatywę. Bardzo pragnę być pionierem” – to ta zasada księcia Muhammada zrobiła z Dubaju bajkową krainę. W istocie musiał szukać alternatywy dla gospodarki uzależnionej od ropy naftowej i wysychających złóż, z których zresztą większość znajduje się w sąsiednim emiracie Abu Zabi.

Na pełnym gazie

Już na pierwszej konferencji prasowej, kiedy został emirem Dubaju w 1995 r., Muhammad przedstawił wizję rozwoju swojego państwa na cały XXI w. Z tej konferencji zapamiętano zdanie: „Będziemy pracować na pełnym gazie”, do którego krytycy odnieśli się ironicznie. W prażącym słońcu dotrzymywać terminów? Ale jego wysokość emir od razu zaznaczył, że liczy się przede wszystkim punktualność i dyscyplina, bo „co jest dobre dla biznesu, jest dobre dla Dubaju”.

Polityka 37.2005 (2521) z dnia 17.09.2005; Świat; s. 50
Reklama