Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Bomba z bombaju

W piątek 9 września pewien polski filmowiec (nazwisko znane redakcji) wyjął ze skrzynki pocztowej kopertę. Była zaadresowana na jego nazwisko, ale dane nadawcy brzmiały obco – imię arabskie, nazwisko hinduskie, przesyłkę nadano w Bombaju. Zaniepokoił się, kiedy trzymając kopertę wyczuł palcami, że zawiera jakąś miękką substancję, być może proszek. W czasie histerii wąglikowej był akurat w USA i zapamiętał apele do obywateli, jak się w takich przypadkach zachowywać.

Zatelefonował pod numer 997, opowiedział dyżurnej, co go spotkało. Przełączyła go do jakiegoś policyjnego specjalisty. Ten oświadczył, że zaraz wyśle ekipę. Faktycznie po półgodzinie pojawiły się przed domem dwa radiowozy – jeden z policji, drugi ze straży miejskiej. Młodszy aspirant wydawał się zdziwiony, że chodzi o jakiś list. Wezwał posiłki.

Po półgodzinie dojechał kolejny radiowóz. Policjanci dotykali koperty, a jeden nawet ją powąchał. Nie bacząc na delikatne sugestie filmowca, aby zabrali przesyłkę do zbadania, a jemu pozwolili pojechać do pracy, wezwali kolejne posiłki. Po jakimś czasie następnym radiowozem przyjechał wysoki rangą oficer. O zbadaniu zawartości koperty w jakimś laboratorium nawet nie chciał słuchać. – Mamy swoje procedury – oświadczył. – Pana na razie tu zatrzymujemy.

Na szczęście w domu pojawiła się żona gospodarza i to ona przejęła negocjacje na temat tajemniczego listu. Filmowiec pojechał wreszcie do pracy.

Niebawem uliczkę przed ich domem zablokowały dwa wozy strażackie, a w mieszkaniu pojawili się kolejni funkcjonariusze. Było już naprawdę tłoczno, ale wciąż nie zapadała decyzja, co z listem. Okazało się, że wszyscy czekają na osobę najważniejszą, przedstawiciela sanepidu.

Polityka 38.2005 (2522) z dnia 24.09.2005; Ludzie i wydarzenia; s. 18
Reklama