Archiwum Polityki

Z Sartrem kłopoty

Rok sartrowski we Francji dobiega powoli końca. Uczczono go wielką retrospektywą we Francuskiej Bibliotece Narodowej, paroma seminariami, wznowieniem niektórych prac. Niby to sporo, a jednak odczuwało się jakiś dystans, żeby nie powiedzieć zażenowanie. Można było odnieść wrażenie, że prasa angielska czy niemiecka wypowiadała się o Sartrze ciekawiej i odważniej. Francuzi woleliby zapewne mniej rozgłosu, a tym bardziej dyskusji. Sartre nie jest na porządku dnia i doprawdy rocznica nie wypadła w najlepszym momencie.

Nie chodzi tu, jeśli można użyć tak górnolotnego terminu, o system filozoficzny. Ten interesuje dzisiaj może garstkę specjalistów głowiących się nad relacjami między pour-soi i en-soi. Nie odświeżył myśli Sartre’a, choć powołuje się na nią niekiedy, również Jacques Derrida, którego hermetyczny język dwudziestu zaklęć odstrasza szerszą publiczność. Jean Paul Sartre i jego dzieło to dzisiaj problem przede wszystkim polityczny i obyczajowy. Acz i ten pierwszy wydaje się dzisiaj przebrzmiały.

Kiedy sprawował rządy dusz na Saint-Germain-des-Pres, głosił Sartre, że komunistów oceniać należy podług intencji, a nie czynów, które deformują: konieczność chwili, powikłania geopolityczne, ekonomiczne, psychologiczne, błędy jednostek i niedojrzałość mas. Intencje jednak jakże są promienne: równość, sprawiedliwość społeczna, solidarność... Toteż znaczna większość intelektualistów francuskich zaciągała się pod sztandary ideału, co w praktyce oznaczało sympatyzowanie z partią komunistyczną lub wręcz do niej przynależność.

Kres tym sympatiom przyniosły jednak trzy wydarzenia. Przede wszystkim stłumienie praskiej wiosny w 1968 r. Ludzi Dubceka trudno było zaiste postrzegać jako kontrrewolucjonistów.

Polityka 40.2005 (2524) z dnia 08.10.2005; Stomma; s. 107
Reklama