Archiwum Polityki

Kwaśniewski mógłby namieszać

Spory o to, kto ma być przyszłym premierem, napsuły już przyszłym koalicjantom PiS-PO sporo krwi. Jeśli przeanalizować sytuację od strony prawnej, to jeszcze prezydent mógłby bardzo ożywić grę polityczną, gdyż to jemu konstytucja powierza tu rolę główną. Artykuł 154 stanowi, że prezydent powołuje premiera w ciągu 14 dni od pierwszego posiedzenia (nowego) Sejmu albo przyjęcia dymisji poprzedniego rządu. Pierwsze posiedzenie wyznaczono już na 19 października, czyli do 3 listopada Aleksander Kwaśniewski musi kogoś powołać. Mógłby to zrobić przed drugą turą wyborów prezydenckich.

Ale kogo musi, czy też może, powołać? Prawdę mówiąc, konstytucja o tym milczy: tylko zwyczaj (jak to prawnicy mówią, uzus) konstytucyjny każe najpierw dać szansę liderowi zwycięskiej partii. Powołany premier musi przecież uzyskać potem poparcie większości parlamentarnej. Nie może więc prezydent swoim wyborem grać partiom na nosie, ale uwaga: może wybierać swobodniej, kierując się własnym rozeznaniem. Głośny był casus konstytucyjny poza Polską. W 1976 r. we Francji, kiedy prezydent po wyborach powołał na premiera wcale nie szefa zwycięskiej partii, tylko nikomu wcześniej nie znanego profesora ekonomii z Lyonu – Raymonda Barre’a. Zresztą, po co szukać przykładów zagranicznych. W 1991 r. prezydent Lech Wałęsa powierzył misję tworzenia rządu Bronisławowi Geremkowi, który był zwykłym członkiem zwycięskiej Unii Demokratycznej. Misja tworzenia rządu Geremkowi się nie powiodła; w takim przypadku – pod rządami obecnej konstytucji – inicjatywę przejmuje sam Sejm, który wybiera premiera. W 1993 r. wybory wygrał SLD, ale prezydent powierzył misję tworzenia rządu nie zwycięskiej partii, lecz młodszemu koalicjantowi, czyli przywódcy ZSL – Włodzimierzowi Pawlakowi.

Polityka 41.2005 (2525) z dnia 15.10.2005; Ludzie i wydarzenia; s. 13
Reklama