Archiwum Polityki

Dziecko

O Od kiedy w Afiszu wprowadziliśmy skalę sześciopunktową, nikomu jeszcze nie przyznałem oceny maksymalnej, ale tym razem nie mam wątpliwości. To dzieło naprawdę wybitne. Dziecko w belgijsko-francuskim filmie „Dziecko” jest najważniejsze, choć właściwie go nie widać. Albo jest ukryte w skafanderku, albo w wózku – niewykluczone, że na planie zastępował je manekin. Wszystko jednak toczy się wokół dziecka i z jego powodu. W pierwszej scenie filmu braci Jeana-Pierre'aLuca Dardenne'ów widzimy młodą matkę wychodzącą ze szpitala z noworodkiem. Nikt na nich nie czeka. Jak się wkrótce przekonamy, ojciec jest chłystkiem, który nie dorósł do nowej roli. Niewiele o tej parze wiemy, oprócz tego, że są młodzi, bezrobotni, jedni z tych, którzy nocami szukają schronienia w noclegowniach. Obcy w swoim mieście, które jest nieprzyjazne, bezwzględne jak ulice, przez które trudno przejść. Jakoś odnaleźli się w tym bezimiennym tłumie. Czy się kochajął Być może, ale ich karesy przypominają raczej zabawę dorastających dzieci. Oboje są zieloni, ale szybko się zorientujemy, że dziewczyna jest mądrzejsza, dojrzalsza. Jej partner jest nie tylko drobnym przestępcą, ale, jak się okaże, zwyczajnym zwyrodnialcem, który postanawia dziecko sprzedać. Tak jest! Sprzedać jakimś podejrzanym typom skupującym dzieci do adopcji. Wszystko sobie z infantylną dokładnością zaplanował, pójdzie na spacer, potem odegra rozpacz ojca, który odkrył, iż dziecko zniknęło z wózka... Jak może się skończyć ta historia? Bracia Dardenne szykują widzowi niespodziankę, przekonując, iż zło jest odwracalne, że nawet najcięższy grzech można odpokutować, największy zaś grzesznik zasługuje na współczucie. Nie ma jednak w ich filmie żadnego moralizowania, podniosłych debat o naturze ludzkiej, nic w tym stylu.

Polityka 41.2005 (2525) z dnia 15.10.2005; Kultura; s. 58
Reklama