Pięć lat temu, gdy zaczynaliśmy naszą akcję, młodych naukowców określiliśmy mianem desperados, bo trzeba wytrwałości, pasji, ale także ogromnej odporności psychicznej, by zdecydować się na karierę uczonego w Polsce. Jakkolwiek ta grupa zawodowa zyskuje na przemianach gospodarczych, wciąż jej sytuacja jest odmienna od tej, jaką za normę uważa się w krajach bardziej rozwiniętych cywilizacyjnie. Nie chodzi przy tym tylko o poziom dochodów, ale – to może zresztą ważniejsze – o warunki pracy. Obrazowo opowiada o tym jeden z tegorocznych stypendystów Daniel Gackowski: – Polski naukowiec musi wiedzieć, ile końcówek do pipet, próbówek, odczynników i tym podobnych materiałów zużyje, bo, chcąc być w zgodzie z literą polskiego prawa, jest zobowiązany zamówić to na rok z góry.
Nasza akcja – polegająca na zbieraniu funduszy od firm i darczyńców prywatnych, a następnie rozdysponowaniu całej sumy pośród stypendystów – w jakimś przynajmniej stopniu ma zaspokoić tęsknotę za normalnością. Na pewno jej celem nie jest zatrzaśnięcie najzdolniejszych ludzi w kraju. Bo do normalności w świecie nauki należy dziś bowiem i to, że badania coraz częściej przeprowadza się w zespołach międzynarodowych, we współpracy z kilkoma ośrodkami równocześnie – zarówno krajowymi, jak i zagranicznymi. Coraz większa liczba projektów realizowana jest na styku i skrzyżowaniu tradycyjnie rozłączanych do niedawna dyscyplin badawczych. Dzieje się tak zarówno w naukach społecznych, jak i matematyczno-przyrodniczych, technicznych czy w medycynie. Ta swoista wielozadaniowość wymaga od uczonych zdobywania kompetencji w rozmaitych specjalnościach, na to zaś trzeba i czasu, i środków. Normalność oznacza możliwość planowania projektów w rozleglejszej perspektywie czasowej, nie zaś życia z dnia na dzień, od jednego niezapłaconego rachunku do następnego.