Archiwum Polityki

Rozkosze zieeeewania

Ziewanie podczas zebrania lub wykładu wcale nie musi oznaczać znudzenia. Być może po prostu chłodzimy nasze przegrzane mózgi.

Otwieramy szeroko usta, przechylamy głowę do tyłu, przymrużamy lub zamykamy oczy (często łzawią) i robimy głęboki wdech – ziewamy. Często jeszcze z dodatkowym przeciąganiem się, ale – co charakterystyczne – głównie rano, po obudzeniu się. Wieczorem nie mamy raczej ochoty na wygibasy. Kiedy ziewamy, wzrasta ciśnienie krwi, serce bije szybciej, rozciągamy różne grupy mięśni. Udane, pełne ziewnięcie jest też najwidoczniej przyjemnym doświadczeniem, porównywanym nawet z orgazmem i skutecznym kichnięciem (wystarczy przypomnieć sobie naszych przodków zażywających tabakę).

Robert R. Provine, profesor psychologii na University of Maryland w USA i jeden z głównych specjalistów od ziewania, przyjrzał się temu procesowi dokładniej. Ziewanie trwa przeciętnie 6 sekund i często występuje napadowo – jedno za drugim. Do pełni szczęścia konieczne jest szerokie otwarcie ust.

Ziewanie jest bardzo rozpowszechnione w świecie kręgowców. Ziewają nie tylko hipopotamy i tygrysy, ale również węże i sowy. Człowiek zaczyna już w życiu płodowym – pierwsze ziewnięcia obserwuje się już w 12 tygodniu życia. To zjawisko musi czy też musiało zatem pełnić ważne funkcje. W czasach, kiedy szykujemy się do załogowego lotu na Marsa, wciąż nie wiemy jakie.

Sprawka diabła

Dawniej wszystko było prostsze. Ziewaliśmy, bo nasza dusza chciała wydostać się z ciała. Wierzyli w to starożytni Grecy i Majowie. Mogło też być odwrotnie: ziewanie wywoływał diabeł, żeby wpuścić przez otwarte usta złego ducha. Aby temu zapobiec, zakrywaliśmy podczas ziewania usta, co zresztą zostało nam do dzisiaj. W czasach nowożytnych poszukiwano racjonalnych wyjaśnień. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych było „ziewanie dla dotlenienia”.

Polityka 32.2007 (2616) z dnia 11.08.2007; Nauka; s. 110
Reklama