Archiwum Polityki

Zdarza się i tak

Kurt Vonnegut (1922–2007) największą popularnością cieszył się w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy był jednym z najbardziej podziwianych autorów kontrkulturowych. Ale i dzisiaj ma rzesze wiernych czytelników. Obsesyjnie wracał do pytania: kim właściwie jesteśmy?

Vonnegut umierał na raty. Najpierw jako twórca, który kokietował czytelników zapowiedzią, że każda z jego następnych książek będzie tą ostatnią (jako że szanujący się pisarz raczej nie powinien zabierać się za fabułę skończywszy lat 50, bo nie ma już nic ciekawego do powiedzenia). Ostatnią opublikowaną zwartą całością amerykańskiego mistrza małej prozy było jednak „Trzęsienie ziemi”, powieść, która ukazała się w Stanach Zjednoczonych w 1997 r., a więc kiedy mistrz liczył już sobie lat 75. Później ukazał się tylko zbiór wczesnych opowiadań „Tabakiera z Bagombo” (1999), reportaże radiowe z autorskich szpitalnych „doświadczeń prawie-śmierci” „Niech pana Bóg błogosławi doktorze Kevorkian (2003) i quasi-autobiografia „Człowiek bez ojczyzny” (2005).

Vonnegut żegnał się także ze światem jako osoba z krwi i kości – od lat zapowiadał, że zabiją go palone od dzieciństwa PallMalle bez filtra,

nieumiarkowanie w alkoholu. Kilka lat temu pisarz niemal nie spłonął we własnym domu. Ten flirt ze śmiercią nie udał się już kilka tygodni temu, kiedy odniósłszy ciężkie obrażenia mózgu w wyniku upadku przeszedł wreszcie na tę drugą stronę, która zawsze go na równi fascynowała i irytowała. Jak powiedziałby Billy Pilgrim, słynny bohater równie słynnej powieści Vonneguta „Rzeźnia nr 5: „Zdarza się i tak”.

Należał do tej grupy artystów, którzy wymykają się próbom jednoznacznego zaklasyfikowania. Z pewnością był guru dla młodego pokolenia lat 60. i 70. ubiegłego stulecia, jednym z najbardziej czytanych autorów kontrkulturowych, choć sam – jak to miał w zwyczaju – naigrawał się z wielu ówczesnych przejawów buntu. Krytycy przez lata nieufnie odnosili się do jego książek, widząc w nich co najwyżej wyraz pisarstwa popularnego, tworzonego dla ludzi wprawdzie myślących, ale myślących głównie w fotelach autobusów, gdzieś między Nowym Jorkiem a Baltimore powiedzmy.

Polityka 16.2007 (2601) z dnia 21.04.2007; Ludzie; s. 105
Reklama