Polska to kraj, w którym dzieją się ciekawe rzeczy, z tym że nigdy nie wiadomo, czy na pewno. W Polsce, inaczej niż w innych krajach, większość istotnych wydarzeń wydarza się „rzekomo” „z dużym prawdopodobieństwem” albo dlatego, że „tak utrzymują świadkowie”. Bohaterowie tych zdarzeń wszystkiemu zaprzeczają upierając się, że na miejscu zdarzenia, w którym wzięli udział, w ogóle ich nie było, a jeśli byli (bo tak utrzymują świadkowie), to co najwyżej z dużym prawdopodobieństwem i całkiem przypadkowo, więc doniesienia o tym to nieporozumienie, fakt medialny lub błąd w tłumaczeniu. Ta fundamentalna ontologiczna niepewność zatacza coraz szersze kręgi, dotknięte są nią nie tylko zdarzenia z udziałem polityków, ale i wyższych rangą wojskowych. Ofiarą tego ciekawego zjawiska padł ostatnio Fryderyk Czekaj, generał brygady. Oficer ten był mianowicie święcie przekonany, że w zeszłym roku jeszcze jako pułkownik udał się na egzamin z języka angielskiego do miasta Łodzi i zdał go, w wyniku czego zasłużenie został generałem. Przez pewien czas żył i dowodził spokojnie w przekonaniu, że zna angielski w stopniu zadowalającym, gdy oto nagle od wojskowych prokuratorów dowiedział się, że na żadnym egzaminie nie był, żadnego egzaminu nie zdał, informacje, że angielski zna, są mocno przesadzone, a dokumenty egzaminacyjne zostały sfałszowane przez dwóch członków komisji egzaminacyjnej. Oczywiście generał przeżył szok, że jak to nie był i nie zdał, skoro mówi, że był i zdał, a przecież musi to wiedzieć najlepiej. Zresztą generał mówił to wyraźnie i po polsku, nie było zatem mowy o jakimkolwiek błędzie w tłumaczeniu. Co prawda pojawili się świadkowie twierdzący, że na egzaminie go nie widzieli, ale to przecież nie znaczy, że go na nim nie było, zwłaszcza że on sam się widział.