Sprawa Doliny Rospudy wprowadza nas powoli w świat absurdu, czy, jak kto woli, pomieszania z poplątaniem. Odnosi się wrażenie, że niektórzy zwolennicy przeprowadzenia przez Dolinę obwodnicy, z ministrem Janem Szyszką na czele, sami nie wiedzą, o czym mówią, a w każdym razie nic nie rozumieją.
Słychać więc, że nie będzie Bruksela pluć nam w twarz, wara obcym od naszych spraw, czyli odwieczne „Wolnoć Tomku w swoim domku”. Można i tak, choć przypomnę, że głoszenie tej zasady wcale na korzyść Gawłowi nie wyszło. Jeżeli jednak tak, to powstaje zasadnicze pytanie: po co było w ogóle wchodzić do Unii Europejskiej? Same dotacje to perspektywa nawet końca nosa nie sięgająca. Unia to przede wszystkim wyjście z zaścianka. Włączenie się do rodziny europejskiej i podjęcie, z wzajemnością, odpowiedzialności za tę rodzinę. Wtedy wszakże nasze dobra stają się, po części przynajmniej, dobrami rodzinnymi, tak jak rodzinne naszymi. Jeżeli ciotka zacznie bezmyślnie trwonić rodzinne skarby, siostrzeniec ma prawo i obowiązek zwrócić jej uwagę, a w skrajnym przypadku nawet starać się ją ubezwłasnowolnić. Kubek w kubek tego samego oczekujemy od ciotki w przypadku, gdyby to siostrzeniec okazał się niepohamowanym utracjuszem. W momencie wejścia do Unii nasze skarby przyrody i kultury stały się nie tylko ekskluzywnie naszymi, ale europejskimi. Nie wolno (temat był już poruszany w Brukseli) zatruwać Rumunom delty Dunaju. Nie wolno byłoby Francuzom, acz nie mają wcale takiego zamiaru, przeprowadzić autostrady przez Camargue, choć zbliżyłaby ona znacznie (o dobre dwie godziny jazdy) Marsylię do Montpellier.
Nie wolno Hiszpanom osuszyć bagien przy ujściu Guadalquiviru, choć odcinają one uciążliwie Kadyks i Jerez od Huelvy.