Piotr Gadzinowski (SLD) został – jak sam mówi – „samozwańczym prezesem” klubu startujących do parlamentu z ostatnich miejsc na listach wyborczych. Sam już trzy razy dostał się do Sejmu właśnie z końca warszawskiej listy, a start do Parlamentu Europejskiego z jedynki zakończył się dla niego niepowodzeniem. W ostatnich wyborach parlamentarnych z ostatnim numerem na warszawskiej liście PO do Sejmu dostała się Julia Pitera.
Do klubu należą między innymi startujący z Gdańska Jarosław Wałęsa (PO) i Bronisław Cieślak (SLD) – znany z roli porucznika Borewicza w filmie „07 zgłoś się”. – Chcemy promować świadome oddawanie głosów na konkretnych ludzi i czytanie całych list, a nie stawianie krzyżyka przy kandydacie z jedynki – wyjaśnia Gadzinowski. Jednak przyznaje, że wierzy w magię ostatniego miejsca. Podobnie jak o jedynki przy układaniu list walka toczy się też o ostatnie miejsca, bo one dają dużą szansę powodzenia w wyborach. W LiD każdy kandydat wpłaca na rzecz sztabu wyborczego 250 zł, ale startujący z pierwszych trzech miejsc zasilają konto sztabu o 5 tys. zł, a z ostatniego – o 3 tys. zł.
Każdy z klubowiczów ma za zadanie promować idee „ostatni będą pierwszymi” i w kampanii wyborczej zachować dobry humor. A komitet, który w całej Polsce wprowadzi do Sejmu najwięcej osób z ostatnich miejsc, dostanie dyplom od tych, którzy w tej konkurencji nie odnieśli sukcesu. (Dąb.)