Archiwum Polityki

Grindhouse: Planet Terror

Druga część śmieciowej produkcji TarantinoRodrigueza jest atrakcyjniejsza wizualnie i bardziej jeszcze odmóżdżona niż pierwsza. Komiksowej wyobraźni obu panów zdaje się już nic nie krępować: sytuacje są tandetne, postaci beznadziejnie sztampowe, humor rodem z remizy, styl przypomina amatorskie horrory. Czegóż tam zresztą jeszcze nie ma? W spowitym trującym gazem teksańskim miasteczku ludzie zamieniają się w pomarszczone, ociekające galaretowatą mazią potwory i niczym zombi atakują pozostałych przy życiu mieszkańców. Czynią to w spektakularny sposób, rozrywając, a następnie pożerając ich wnętrzności. Jedną z ofiar, której zmutowane istoty zdążyły ledwie oderwać nogę, jest była tancerka go-go (Rose McGowan). Z karabinem maszynowym zamiast protezy wściekle poluje na owe stwory i trzeba przyznać, że robi to skutecznie. Im więcej wrogów kładzie trupem, z tym większą przyjemnością się na nią patrzy. Jest jeszcze para psychopatycznych chirurgów, banda przemytników szmuglujących męskie genitalia, no i w finale pojawia się Quentin, wielki mistrz ceremonii we własnej osobie, z rozpływającym się przyrodzeniem na wierzchu. Śmiechu jest więc co niemiara.

Janusz Wróblewski

Polityka 41.2007 (2624) z dnia 13.10.2007; Kultura; s. 90
Reklama