Spośród rozlicznych kierunków w sztuce, rozwijających się gwałtownie przed II wojną światową, surrealizm był bodaj jedynym, który nie zadowalał się malowaniem i rzeźbieniem, lecz śmiało anektował różne obszary tzw. sztuki użytkowej. Od mebli i ceramiki, przez ubrania i scenografię, po plakat i biżuterię. Przedmioty, które wymyślali surrealiści, były przeróżne. Śmieszne – jak wyściełana jedwabiem taczka Oscara Domingueza, absurdalne – jak kapelusz w kształcie buta Elsy Schiaparelli, i praktyczne – jak łoże zaprojektowane przez Maxa Ernsta. Piękne – jak meble Isamu Noguchi, i obsceniczne – jak lalki Hansa Bellmera. Luksusowe – jak biżuteria Salvadora Dali, i ascetyczne – jak naszyjniki Alexandra Caldera. A czasem wręcz romantyczne – jak „Szafa antropomorficzna” Leonory Fini.
Surrealistyczne malarstwo czarowało widzów nieskrępowanymi wizjami sennymi, sięganiem do luźnych skojarzeń podświadomości. Na płótna przenoszono wszystko: najbardziej oniryczne majaki, fantastyczne zjawy, zaskakujące kompozycje przedmiotów. Tylko współczesny film, korzystając z bogatego arsenału efektów specjalnych i charakteryzacji, mógłby dziś powtórzyć kadry z obrazów Magritte’a, Dalego, Ernsta, de Chirico. Ale przedmiot jest bardziej wymagający. Można w nim wprawdzie pomieścić absurd, żart, wyobraźnię, niezwykłe skojarzenie, ale już nie da się przenieść owej tajemniczej iluzoryczności i nieuchwytnej metafizyki, tak przecież charakterystycznej dla surrealistycznego malarstwa.
Może właśnie dlatego w pokazywanych na wystawie rzeczach wyraźnie widać przeróżne oboczne fascynacje: prymitywizmem ludów pierwotnych, wygłupami dadaistów, biomorficznymi kształtami natury, a nawet harmonią antyku i giętkością secesji. Okazuje się, że surrealiści właściwie nie potrafili wnieść do estetyki niczego własnego.