Platforma walczy z PiS dowodząc, że Kaczyńscy nadużywają mechanizmów władzy, źle rozumieją demokratyczny ustrój, zawłaszczyli cały państwowy aparat bezpieczeństwa celem zwalczania swoich wrogów, że wprowadzili język nienawiści, podzielili społeczeństwo jak nigdy dotąd, że osłabili pozycję Polski i zatruwają atmosferę życia publicznego, że są przy tym nieudolni i mają „dwie lewe ręce”.
Ale jednocześnie Donald Tusk wielokrotnie przyznawał (tak jak gdyby od 2005 r. jego myślenie nie przeszło tu żadnej ewolucji), że Jarosław Kaczyński dobrze rozpoznał oczekiwania Polaków. W każdym razie hasła PiS: walki z korupcją, lustracji, oczyszczania i umocnienia państwa nie spotkały się ze strony najsilniejszej partii opozycji z jakąkolwiek rozwiniętą wykładnią czy polemiką.
Donald Tusk chce stworzyć wrażenie, że Platforma cele PiS – czyli swoje – wprowadzi, używając innych, bardziej subtelnych instrumentów, zachowując europejskie, przyzwoite i eleganckie standardy. Na konwencji wyborczej w Gnieźnie wręcz mówił o tym, że PO chce Polski w Europie, a PiS wypycha Polaków do Europy, Polskę pozostawiając na Wschodzie.
PO opowiada się – słyszymy – za wolnością, otwartością, inicjatywą i prawami jednostki, jest przeciw paternalistycznemu państwu, zamkniętej, wykluczającej, poszukującej wrogów wspólnocie. W swoim przemówieniu podczas debaty poprzedzającej rozwiązanie Sejmu –i w kilku kolejnych – Donald Tusk przedstawiał rządy PiS w taki sposób, jakby żegnał jakiś odchodzący koszmarny reżim, nieudolną satrapię. Rzeczywiście, na poziomie kampanii wybór wydaje się ostry i jednoznaczny. Powstaje jednak pytanie: czy wydarzenia, jakie nastąpią po wyborach, nie unieważnią dzisiejszej walki, różnic w postrzeganiu, a zwłaszcza w stosowaniu demokracji i aparatu państwa.