Chilijski dramat „Święta rodzina” Sebastiana Camposa to dość przewrotna propozycja przyjrzenia się współczesnym stosunkom panującym w mieszczańskiej familii. Przewrotna dlatego, że zwierciadłem napiętych synowsko-ojcowskich relacji jest ustanawiająca miarę miłość Boga Ojca do Jezusa. Film rozgrywa się podczas trzech ostatnich dni obchodów Wielkiego Tygodnia, kiedy uwaga chrześcijan skupia się na tajemnicy zmartwychwstania, cierpienia i symbolice odkupienia. Dobrze sytuowana rodzina 21-letniego studenta architektury zamieszkuje w luksusowej willi z pięknym widokiem na morze. Pobożność rodziny to jednak pozór, rodzaj eleganckiej zasłony, którą reżyser, wyraźnie zafascynowany duńską Dogmą (zwłaszcza „Festen” Thomasa Vinterberga), z całą brutalnością zrywa, odsłaniając zakulisowy teatr kłamstw, niemoralności i obłudy. Chłopak mający kompleks swego ojca, także architekta, zazdrości mu jego pozycji, doświadczenia oraz praktycznego zmysłu. Przeżywa też kryzys wiary. Ojciec, udający troskliwego rodzica, okazuje się łajdakiem. A dla matki, głoszącej slogany o poświęceniu i odpowiedzialności, ważniejsza od rodziny jest przyjaciółka. Rolę katalizatora głęboko skrywanych negatywnych emocji pełni hedonistycznie nastawiona do życia narzeczona bohatera, studentka szkoły aktorskiej. Dziewczyna w nic nie wierzy, nie ma żadnych zahamowań erotycznych, a na dodatek przywozi ze sobą torebkę pełną narkotyków, które sprawią, że sytuacja wymknie się wszystkim spod kontroli. Seks, wokół którego kręci się akcja filmu, w zderzeniu z konserwatywnymi zasadami i religijnością tworzy silnie obrazoburczą mieszankę. Nagroda publiczności festiwalu Era Nowe Horyzonty, przyznana w ubiegłym roku „Świętej rodzinie”, potwierdza, że problem dotyczy nie tylko Ameryki Łacińskiej.