Święta, wiadomo – czas prezentów. Ale z prezentami różnie bywa. Opowiadano mi o pewnej pańci. Medialnej i z ambicjami. Odesłała narzeczonemu ofiarowany jej pierścionek z brylantem. Na paczuszce napisała własnoręcznie: „Ostrożnie, szkło”. Kiedy pomyślę, że biedna posłanka Szczypińska nie miała nawet czego odesłać (jeszcze na Parkową), kurtyna łez nie pozwala mi dalej obserwować starań tej siostrzyczki miłosierdzia w poszukiwaniu bratniej duszy. Słyszałem też o innym prezenciku: działacz partii, do niedawna hegemona, zwierzył się znajomemu:
– Wylali mnie z PiS.
– Ciebie? Przecież nie jesteś kimś znanym, siedzisz na głębokiej prowincji.
– Wylali mnie, bo się modliłem.
– Oj, coś kręcisz. Za modlitwę? O co się modliłeś?
– O pomyślność. Moją i rodziny.
– I za to spotkała cię kara?
– Prezes uznał, że porozumiewam się z wyższą instancją ponad jego głową.
Nie wiem, czy to prawda: podobno w jednym z liceów jako święty Mikołaj frekwentowała pani minister Hall. Przebrana za Giertycha przyniosła obietnicę matury z religii i gwarancję świadectwa z czarnym paskiem.
Czy hojne rozdawnictwo wpisane w świąteczny nastrój powinno zaskakiwać? Odwołajmy się do pamięci historycznej. Czas bombek na choinkach, aniołów i sianka pod obrusem zawsze obfitował w niespodzianki. Mnie samemu trudno w to uwierzyć, lecz tak właśnie było: przed sądem w II RP toczył się proces o zabójstwo. Dzień przed Wigilią prokurator zbliżył się do ławy oskarżonych i złożył siedzącym na niej świąteczne życzenia. Ten prokurator za Ziobry kariery by nie zrobił, to pewne. Nie inaczej byłoby z księdzem (też z zamierzchłej epoki), którego cień zachował się na kartach pamiętników.