Archiwum Polityki

Nie kłam, kochanie

Zgodnie z sugestią zawartą w tytule, ktoś w tym filmie kłamie, a właściwie to wszyscy czasem mijają się z prawdą, ale zdecydowanie najbardziej główny bohater Marcin grany przez Piotra Adamczyka. Aktor, który był Chopinem i Janem Pawłem II, doskonale odnalazł się w konwencji komedii romantycznej: jest czarującym łajdakiem, trochę w typie Hugh Granta, tego z filmu „Był sobie chłopiec”. Ma świetną pracę, duże łóżko i mnóstwo dziewczyn, które traktuje niezobowiązująco. Pewnego dnia karta się jednak odwraca i widmo klęski życiowej zagląda naszemu Marcinkowi w oczy, które tak ładnie kłamały. Całe szczęście, że do ojczyzny wraca z Anglii ukochana i bogata ciocia, która postanawia zapisać Marcinowi cały swój majątek, pod warunkiem wszakże, iż się ożeni, a przynajmniej przedstawi narzeczoną. Teraz zaczyna się poszukiwanie dziewczyny, która odegrałaby tę rolę, najpierw pośród trzydziestu paru byłych kochanek. Trochę to więc trwa, tymczasem widz zaczyna się denerwować, bo najodpowiedniejsza kandydatka jest pod ręką, i to od pierwszej sceny, mianowicie prześliczna ogrodniczka, która w ramach prac dodatkowych pielęgnuje Marcinowi kwiaty balkonowe. Dalej wszystko potoczy się w zgodzie z regułami gatunku, które autorce scenariusza Ilonie Łepkowskiej są doskonale znane. „Nie kłam, kochanie” to bez wątpienia najlepsza polska komedia romantyczna roku, która tym się jeszcze różni od innych podobnych krajowych produkcji, że nie występuje w niej warszawski most Świętokrzyski, jest za to ładnie fotografowany Kraków. W finale zakochani udają się na Maltę, gdzie mamy jeszcze dwie dodatkowe atrakcje, mianowicie kaktusy oraz Lecha Wałęsę. Nie jest to żaden sobowtór, ale były prezydent we własnej osobie, co potwierdzają napisy końcowe.

Polityka 13.2008 (2647) z dnia 29.03.2008; Kultura; s. 60
Reklama