Ty Szymon już dzisiaj nic nie mówisz. Ta rozmowa jest o mnie – ucisza męża Gołda Tencer. – Wyjątkowo nie o tobie, ale o mnie. Jak wchodzisz mi w słowo, to ja już nie wiem, co mam mówić.
– Chciałem mieć porządną rodzinę – stwierdza zrezygnowany Szymon Szurmiej. – I co z tego wyszło: żona – aktorka i reżyserka, syn reżyser?
Sonia
Gołda miała 19 lat, kiedy w 1969 r. poznała swojego przyszłego męża Szymona. On był już wtedy po czterdziestce i był dyrektorem Teatru Żydowskiego w Warszawie, ona przyjechała do studia aktorskiego prowadzonego przy teatrze. Stało się to wówczas, gdy na kawałki rozpadł się jej rodzinny mieszczański świat, zamknięty w czynszowej kamienicy przy ul. Próchnika. Przez niemal 20 lat tkwiła w nim, wraz z rodzicami i bratem, z dala od polityki, na marginesie komunistycznej rzeczywistości, prawie jej nieświadoma. Ojciec Szmul Tencer produkował damskie torebki i regularnie płacił podatki, zwane wtedy domiarami; mama Sonia prowadziła dom, gotowała żydowskie potrawy dla męża, córki Gołdy i jej o dwa lata młodszego brata Janusza. W piątek podawała rosół z tłustymi, żółtymi okami. Na 18 urodziny Gołda otrzymała od matki przepis na faszerowanego karpia. Z pychą kucharki doskonałej mama uważała, że Szymon Szurmiej najpierw zakochał się w jej wątróbce po żydowsku, a dopiero potem w Gołdzie.
„Przez sześć dni w tygodniu w naszym domu rytuał porannego budzenia był taki sam. – Geeenia, Jaaanusz. Wstawajcie!!! W kuchni już kipiało mleko na kakao, a kanapki na drugie śniadanie czekały równiuteńko zapakowane w pergaminowy papier. Do dziś nie wiemy, o której godzinie mama wstawała. Bo o której trzeba wstać, żeby jeszcze przed siódmą zrobić sto dwadzieścia siedem kopytek albo siedemdziesiąt trzy pyzy?