Archiwum Polityki

Ozór na szaro

Jarosław Kaczyński spotkał się z młodzieżą akademicką, która, jak wiadomo, głównie pije piwo i ogląda pornosy w Internecie. Tym razem młodzież oglądała prezesa PiS, więc prezes dał młodzieży spokój, ale wytknął dziennikarzom, że niczym pańszczyźniani chłopi robią, i to w dodatku u bauera. Na telewizję też psioczył, a na TVN w szczególności. Nazwał ją telewizją dyfamacyjną. Słowo jest trudne i nieznane, więc prezes wyjaśnił młodym ludziom, co ono znaczy. Ja dodam, że pochodzi z łaciny. Dyfamacja po polsku to zniesławienie, oszczerstwo, potwarz. Dam przykład, bo z doświadczenia wiem, że najlepiej uczą przykłady. Jeśli ktoś powie o dwóch kochających się homoseksualistach, których miłość nie czyni nikomu krzywdy, że ich uczucia stanowią zagrożenie dla państwa polskiego i polskiej racji stanu, to jest to właśnie dyfamacja. Rozumiemy się? To dobrze. Widzieliśmy ostatnio bardzo piękną – jeśli oczywiście oszczerstwo i zniesławienie mogą być piękne – demonstrację dyfamacji zafundowaną nam przez samą głowę państwa. Było to orędzie, ale z nazwy głównie. Orędzie bowiem – trudno nie wierzyć Władysławowi Kopalińskiemu i jego leksykonom – to „uroczyste oznajmienie w sprawie wielkiej wagi, skierowane do ogółu przez osobę wysoko postawioną”. Trudno zaś prywatne interesy dyrektora z Torunia uznać za sprawy wielkiej wagi. Orędzie okazało się spotem, który reklamował, o ile się nie mylę, dość już przeterminowane konserwy z ozora w polskim szarym sosie. Jak to się zwykło mówić w skrócie: ozór na szaro. Nie miało być smacznie i nie było. Było bardzo niesmacznie.

Kanclerz Niemiec Angela Merkel, znana głowie naszego państwa osobiście (bądź co bądź, najbliższa sąsiadka z Zachodu), została w spocie pokazana jako osoba, która knuje z inną Niemką, jawnie i na oczach świata, zabranie Polsce Opolszczyzny, Śląska, Pomorza oraz Warmii i Mazur.

Polityka 13.2008 (2647) z dnia 29.03.2008; Tym; s. 109
Reklama