Archiwum Polityki

Spieprzaj dziadu!

Spieprzaj dziadu! prezydenta Lecha Kaczyńskiego przeszło już do narodowej historii. Tym razem byliśmy pierwsi, a nawet świeciliśmy przykładem. Dopiero w rok później, w bardzo podobnych okolicznościach, popychany i nagabywany przez nachalnego natręta, warknął prezydent Nicolas Sarkozy: „Casse-toi, pauvre con!”, co można przetłumaczyć: „Zjeżdżaj, mizerny kutasie!”. To spontaniczne odezwanie się głowy państwa wywołało w całym kraju burzliwą i naprawdę zajadłą dyskusję. Czy ludziom ze świecznika przystoi używać słów i sformułowań uważanych wprawdzie za wulgarne, ale jednocześnie tak już zakorzenionych w potocznym języku i zbanalizowanych, że omal nie rażących w codziennych międzyobywatelskich pyskówkach. Spór był tym bardziej gorący, że oburzeni przeciwstawić mogli Sarkozy’emu zgoła niedawny przykład jego poprzednika, który to kiwnął głową w kierunku mężczyzny krzyczącego doń: „Ty ch...” i zauważył: „Nazywam się Jacques Chirac”. W odpowiedzi zwolennicy zasady: jest jednym z nas, więc niech się wyraża tak jak my, przytoczyli od razu słynny wykrzyknik marszałka Henri Philippe’a Petaina (wielkiego wtedy Petaina z bohaterskich czasów bitwy pod Verdun podczas I wojny światowej): „On les aura!”, który wzbudził entuzjazm w całej Francji, a którego wiernie przetłumaczyć nie da się inaczej niż „Dopierdolimy im!”. Dobrze, że nieznane jest we Francji polityczne słownictwo marszałka Józefa Piłsudskiego, bo zaiste dostarczyłoby ono niezliczonych argumentów zwolennikom plugawienia języka. Ale i bez pomocy naszego komendanta dyskusja pogrążając się w historii stawała się coraz ciekawsza. Nieuchronnie dojść też musiało do słynnego „gówna” cesarza Napoleona I.

Polityka 13.2008 (2647) z dnia 29.03.2008; Stomma; s. 113
Reklama