Cały nasz kłopot w tym, że nigdy nie pasowaliśmy do stereotypów. Tak jak za socjalizmu, tak i teraz pokazujemy, że na państwowym może być lepiej niż na swoim. Można dobrze uprawiać ziemię, choć jest cudzą własnością - mówi Zbigniew Michałek od blisko 30 lat związany z głubczyckim kombinatem.
Kombinat powstał pod koniec lat sześćdziesiątych z połączenia 14 zaniedbanych, rozkradanych i rozpitych państwowych gospodarstw. Jedynym atutem na starcie były bardzo dobre gleby. Szybko okazało się, że nowy pegeer ma jeszcze jednego asa - Zbigniewa Michałka, młodego dyrektora, krótko po studiach w USA i praktyce na największych amerykańskich farmach: - Nie wymyślałem cudów, po prostu strukturę i organizację oparliśmy na amerykańskich wzorach. Do tego nie przejmowaliśmy się za bardzo socjalistyczną ekonomią - tłumaczy.
Jan Tkacz, mechanik, od 29 lat pracujący w Głubczycach, mówi, że Michałek wziął wszystkich za mordę, ale po ludzku: - Po kilku latach wyzbyliśmy się kompleksów. Okazało się, że w wyśmiewanym pegeerze można dobrze żyć. Mówiliśmy, że Michałek prowadzi pegeer z amerykańska. Wymuszał wydajność, ale za robotę dobrze płacił.
Zarobki były takie, że nie opłacało się ich przepijać - ludzie rzucili się na samochody i inne dobra, bo wyróżniające się państwowe gospodarstwo nagradzane było różnymi talonami. Doszło do tego, że okoliczni chłopi oddawali ziemię i przyjmowali się do pegeeru. W latach 70. pegeerowska ziemia dawała już wyższe plony, a krowy więcej mleka niż w indywidualnych gospodarstwach. To było mile widziane przez władze, ale Głubczyce (i wyróżniający się w pegeerowskiej masie pobliski Kietrz) wcale nie były lepiej traktowane od innych państwowych gospodarstw. Zbigniew Michałek, niekwestionowany autor sukcesu, trafił w 1981 r. na najwyższe partyjne szczyty - został sekretarzem rolnym KC PZPR.