Film mógłby być reklamowany sloganem „Hollywood w Warszawie”. Reżyserem „Hani” jest bowiem Janusz Kamiński, stały współpracownik Stevena Spielberga, dwukrotnie nagrodzony Oscarem, muzykę napisał zaś Janusz A.P. Kaczmarek, również laureat Amerykańskiej Akademii Filmowej. Dwóch „oscarowców” w jednym filmie – to w Hollywood bywa normą, ale nie w polskim kinie, dlatego można było oczekiwać dzieła wyjątkowego. Tymczasem na ostatnim festiwalu w Gdyni, gdzie konkurencja nie była przecież przesadnie ostra, „Hania” została pominięta przy podziale nagród – mimo że idealnie wpisywała się w baśniowy nurt nieoczekiwanie dominujący w polskim kinie 2007 r. Teraz film trafia do kin i raczej trudno wróżyć mu sukcesy. Tytułowa „Hania” to bynajmniej nie imię bohaterki filmu, lecz drzewka, którym troskliwie opiekuje się chłopiec z domu dziecka, naprawdę niezwykły Kacper: dość powiedzieć, że potrafi oderwać się od ziemi, nie tylko w przenośnym sensie. Tak się składa, że Kacper zostaje zaproszony na Wigilię do domu pewnego warszawskiego młodego, bardzo typowego dla dzisiejszych czasów małżeństwa. Nic nie wskazuje na to, by święto było dla nich wyjątkowym dniem w roku. Przynajmniej nie dla małżonka, grafika komputerowego, który ma akurat ważną robotę do wykonania. Mały gość w domu sprawi jednak, że gospodarze zupełnie inaczej spojrzą na swoje życie. Wszystko zmierza do oczekiwanego happy endu, w którym wartości rodzinne, jak na film w hollywoodzkim stylu przystało, zatryumfują. „Hania” to typowy produkt bożonarodzeniowy, niestety, nawet w tej konwencji wyróżnia się niespotykaną naiwnością. Zamiast magii jest na ekranie infantylizm.