Autorka tekstu o ks. Twardowskim [„Bliscy i najbliższa”, POLITYKA 46] uchwyciła chwiejność poglądów, ocen i decyzji głównego bohatera, wynikających z początku z przeogromnej dobroci, a potem z kompletnego podporządkowania psychicznego.
Najpierw kilka słów o sobie, bo jak to zwykle bywa, po śmierci kogoś wielkiego rosną tłumy uzurpatorów przyjaźni. Ksiądz Jan przez kilka lat mnie nią zaszczycał. Rozmowy, jakie prowadziliśmy, gdy byliśmy sami, odbiegały od powszechnych wyobrażeń o zainteresowaniach Janka T. Był ogromnie ciekawy świata, zwłaszcza... kobiet, małżeństwa, w ogóle życia świeckiego. Bardzo lubił plotki, np. interesował się moją koleżanką z roku Agnieszką Osiecką; ilu miała mężów, co łączyło ją z Hłaską itp. Życie Twardowskiego zdominowały dwie kobiety: Iwanowska i Hozakowska, odzierając go z przyjaciół. Pamiętam, że na usilną prośbę Janka pojechałem do Lublina na uroczystość nadania mu honoris causa KUL. Wygłosił wspaniałe przemówienie, które chciałem zacytować w jednym z pisanych felietonów do lokalnego tygodnika „Południe”. Tekst natychmiast po wygłoszeniu przejęła p. Iwanowska. (...). Hozakowska wmówiła w Jana, że jest ciężko chory, zabroniła mu podnosić się z łóżka, jeżeli nie leżał, siedział w straszliwym, brudnym dresie. (...). Kiedyś, gdy przyszedłem do Janka – jak zwykle z radością, że sprawię mu przyjemność (zawsze powtarzał: ile ty mi pociechy przynosisz) – w obecności Hozakowskiej zapytał chłodno, po co przyszedłem. – Żeby cię odwiedzić – odpowiedziałem. – Aha! – skwitował Janek. To było moje ostatnie z nim widzenie – chyba ze dwa lata przed jego śmiercią.
Marek Szymański
, Warszawa