Ja. Mam siedemnaście lat, od dziesięciu lat mieszkam w placówkach szkolno-wychowawczych w województwie małopolskim. Przebywałem też w trzech rodzinach zastępczych. Raz przez rok, raz na próbę i raz półtora roku. Od dwóch lat mieszkam w ośrodku terapeutyczno-wychowawczym. Chciałbym mieszkać tu jeszcze rok, a po osiemnastce wstąpić do seminarium duchownego. Wychowawcy są zadowoleni, słyszałem, jak mówili za drzwiami, że dzieciom z placówek trudno jest mieć rodzinę, ponieważ nie wiedzą, na czym ona polega, nie wiedzą także, jak to jest przyjaźnić się z drugą osobą. Ale mówili też, że szybko się uczę przyjaźnienia i bliskości.
Blok. Siedem pierwszych lat życia spędziłem z rodzicami w bloku na piątym piętrze. Mieszkały jeszcze z nami moje trzy siostry. Babcia umarła i tata zaczął pić. Wyrzucili go z pracy z huty metali nieżelaznych, jeszcze zanim hutę zamknięto. Potem mama zaczęła pić, następnie wpadła w chorobę psychiczną.
Choroba objawiała się tym, że na przykład pięć razy dziennie wzywała policję na tatę, który już leżał nieprzytomny. Albo w ogóle nie wypuszczała mnie z domu, nawet do szkoły, ze strachu o mnie. Kiedy skończyłem siedem lat, szkoła zawiadomiła policję, że źle się uczę; policja postarała się, żeby do domu przychodził kurator, ale mama go nie lubiła i któregoś razu wyrzuciła wszystkie jego rzeczy przez balkon.
Pogotowie.
Ten kurator wezwał policję, która zawiozła mnie do pogotowia opiekuńczego w Krakowie. Przebywałem tam rok razem z jedną siostrą. Dwie starsze w tym czasie były już pełnoletnie.
W pogotowiu opiekuńczym spotykały mnie nieprzyjemności. Starsi koledzy stosowali wobec mnie teksty przemocowe, także o charakterze seksualnym. Zostałem również pobity. W tym czasie okazało się, że mama zaginęła. Siostra zgłosiła zaginięcie mamy na policji.