Artykuł Mariusza Janickiego (POLITYKA 13) porusza głównie aspekty finansowe Stronnictwa Demokratycznego, dlatego jako członek SD chciałbym wspomnieć o politycznym obliczu partii i toczących się w niej dyskusjach.
SD doczekało się swoich 5 minut w historii Polski, kiedy zawiązało koalicję wyborczą z Solidarnością i ZSL, współtworząc rząd Mazowieckiego, którego wicepremierem był lider SD, rektor AGH, prof. Jan Janowski. A przyjęte wcześniej przez Sejm PRL propozycje SD, demokratyzujące ustrój, pozwoliły Polsce szybko przejść od państwa totalitarnego do państwa demokratycznego.
Jednak ówczesne władze SD zamiast skorzystać z nadarzającej się okazji i rozpocząć budowanie swojej niezależności i elektoratu zaczęły liczyć na „nadziały” od nowych władz. I srodze się zawiodły.
Do jednej z przyczyn osłabienia partii zaliczam tzw. listę krajową. Naciski niektórych starych działaczy na wybór tego czy innego kandydata na partnera wypływają bowiem z kalkulacji, ile potencjalny partner wyborczy zaoferuje „naciskającym”. Bez tego SD musiałoby samodzielnie walczyć o mandaty. I pewnie dziś jego sytuacja byłaby o wiele lepsza, bo widać społeczne zapotrzebowanie na tego typu partię. Może o walce wyborczej pod swoim szyldem nie myślą prominenci, widzący się w czołówce list krajowych innych stronnictw, ale myśli o tym większość z nas, owych 10 tys. członków.
Stronnictwo jest partią dwóch posłów, wielu gmachów, nieruchomości i wysokich dochodów. Lecz jest również partią ponad 500-osobowej grupy radnych różnego szczebla oraz kilkudziesięciu wójtów, burmistrzów i członków zarządów gmin.
SD uznaje warstwy stanu średniego za społeczny filar demokracji, stabilności ekonomicznej i wzrostu gospodarczego kraju.