W bardzo dawnych czasach Peerelu, gdy ziemią tą zarządzał sekretarz Koszałek Opałek potocznie zwany Gomułką – otóż w tamtych czasach było rzeczywiście jak w bajce. Siedemnaście oficjalnych kursów przeliczeniowych dla dolara amerykańskiego wtedy obowiązywało, a i tak wszyscy wiedzieli, że jedyny prawdziwy jest ten nieoficjalny, czyli czarnorynkowy. Tamtych czasów nikt już prawie – na szczęście – nie pamięta, ale my, ci nieliczni, którzy je pamiętamy, mamy w wielu momentach miażdżącą przewagę nad rzeczywistością.
Przeliczanie kursów – niby sprawa prosta, a przecież skomplikowana. A gdy się w to liczenie wda jeszcze diabelstwo poprzedniego systemu realnego socjalizmu, to liczysz, liczysz i nic nie obliczysz. Dam przykład, bo zawsze powtarzam, że przykłady są najlepszymi przykładami. Przeczytałem w gazecie „Polska” wielki artykuł o azbeście, którego używano głównie do produkcji eternitu. Czterdzieści lat temu nikt jeszcze nie wiedział, że azbest jest silnie rakotwórczy. Dziś wiadomo to na sto procent. A my mamy tego miodu w Polsce piętnaście i pół miliona ton! Autorzy artykułu (Aleksander Król i Aldona Minorczyk-Cichy) napisali, że rocznie – zdaniem specjalistów – należy likwidować 28 tys. ton tego obrzydlistwa, by azbest przestał nam zagrażać w 2032 r. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak długo ma to trwać. Ćwierć wieku? Ale potem policzyłem spokojnie, że jeśli rocznie 28 tys. ton się zlikwiduje, to w ćwierć wieku ubędzie tylko 700 tys. ton tej zarazy. Aby się pozbyć 15 mln ton, trzeba 22 razy więcej czasu, czyli – kto nie wierzy, niech sprawdzi – 553 lata. Mamy z azbestem robotę do 2561 r.