Archiwum Polityki

Tancerz na emeryturze

Ciągłe podróże owocują stertą gazet, które miesiącami czekają na przeczytanie. Pół biedy, kiedy chodzi tu o miesięczniki, które jak sama nazwa wskazuje żyją miesięcznym rytmem, więc ewentualne opóźnienie nie daje poczucia tego, co w paru językach rozwiniętej zachodniej Europy określa się mianem zdefazowania, czyli opóźnienia w fazie. Defazowanie może być czasami czynnikiem przesuwającym nas do awangardy, bo istnieją zjawiska i tematy cykliczne, w których różne fazy następują po sobie w pewnym rytmie i czasami człowiek zapóźniony może znaleźć się w pierwszym szeregu, bo wyprzedza obowiązującą fazę spóźniwszy się na poprzednią.

Cały ten wstęp nie ma związku z tym, o czym dzisiaj chciałem pisać, ponieważ impuls pochodzi nie ze zmagazynowanych miesięczników, ale ze stosu prasy codziennej, której nie zdołałem przeczytać, kiedy była jeszcze aktualna i teraz, wpadając na chwilę do kraju jak po ogień, nadrabiam te bieżące zaległości pomijając artykuły na temat polityki międzynarodowej (bo te można było znaleźć za granicą), a szukając tego, o co w trakcie mej nieobecności sprzeczali się Polacy.

Spośród drobnych wiadomości zakreśliłem interesującą polemikę na łamach „Gazety Wyborczej” między urzędniczką rządową a solistą baletu w Operze Narodowej. Urzędniczka rządowa uzasadnia, dlaczego uważa za niesprawiedliwe wczesne emerytury dla tancerzy. Używa przy tym sugestywnych i przekonujących argumentów, z których jeden szczególnie musi trafiać do przekonania wyborców. Jeśli będziemy płacić artystom baletu wcześniejsze emerytury, inni ubezpieczeni, którzy płacą regularnie składki, będą musieli ponieść stratę. W sugestywnym wołaniu ministerialna pani pyta, czy ciężko pracująca robotnica w prowincjonalnym zakładzie pracy ma płacić na to, by jakaś primabalerina w Warszawie otrzymywała wczesną emeryturę po tym, jak w wieku powiedzmy lat czterdziestu czy też czterdziestu paru zejdzie ze sceny po udanej karierze.

Polityka 17.2000 (2242) z dnia 22.04.2000; Zanussi; s. 113
Reklama