Na rok przed wyborami prezydenckimi Irańczycy – a przede wszystkim Iranki, bardzo politycznie aktywne – poszli do urn wybrać nowy Madżlis, czyli parlamentarne zgromadzenie narodowe. Układ sił pozostał nienaruszony. Dwie trzecie mandatów zachowali konserwatyści różnych orientacji. Jednak zwolennicy obecnego prezydenta populisty Ahmadinedżada wyszli z wyborów raczej osłabieni, kosztem konserwatywnych krytyków prezydenta oraz reformistów skupionych wokół byłego irańskiego negocjatora nuklearnego Laridżaniego. Ale Ahmadinedżad może się tym nie przejmować, póki ma poparcie Głowy Narodu – ajatollaha Chameni, a na razie je ma i zapewne będzie prezydentem drugą kadencję, co oznacza więcej napięć w kraju i w regionie. Frekwencja była wyższa o ok. 10 proc. niż w wyborach 2004 r. (wtedy 51 proc.), ale nie tak wysoka, jak mogły oczekiwać władze, które wezwały elektorat do zamanifestowania poparcia dla islamskiej demokracji w Iranie. Unia Europejska uznała, że wybory nie były ani wolne, ani uczciwe – nie dopuszczono do udziału ok. 1700 kandydatów.
Polityka
12.2008
(2646) z dnia 22.03.2008;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 11
Reklama