Archiwum Polityki

Początki Kar-Waia

W onirycznych, nasyconych melancholią filmach Wong Kar-Waia relacje międzyludzkie zawsze mają ścisły związek z przestrzenią. W ciasnych, obskurnych pomieszczeniach hotelowych ze „Spragnionych miłości” czy „2046” bohaterowie co chwila wpadali na siebie, wymieniali grzecznościowe ukłony, ukradkowe spojrzenia. Fizyczna bliskość tylko ich od siebie oddalała. W dwóch wczesnych melodramatach mistrza z Hongkongu – „Dniach naszego szaleństwa” (1991 r.) oraz debiutanckich „Kiedy łzy przeminą” (1988 r.) wydanych właśnie na DVD – jest podobnie. Im bliżej siebie przebywają, tym większy dystans zdaje się ich dzielić. Narratorem jest pamięć, która filtruje wspomnienia i układa je w dziwny, nostalgiczny wzór. Nie do końca wiadomo, co wydarzyło się naprawdę, a co jest tylko marzeniem czy śnioną ich wersją. Kar-Wai nie zdradził więc siebie, nie uległ później pokusie komercjalizacji, szlifował tylko to, co już zawarł w pierwszych próbach zmierzenia się z kinem. Nie wyglądają one zbyt okazale, ale już czuć w nich ten powolny, wystudiowany rytm, podskórne napięcie, psychologiczną perwersję. I tę samą filozofię niemocy kochania, idealistycznych uczuć, które szukają spełnienia, odepchniętych przez wypalonych ludzi.

Janusz Wróblewski

Polityka 12.2008 (2646) z dnia 22.03.2008; Kultura; s. 66
Reklama