Omawiając niedawno publicznie problemy współczesnych migracji w Europie wdałem się w dość ryzykowne rozważania. Natychmiast posłyszałem reakcje oburzonych, którzy, rzecz jasna, odczytują wszystko na opak i pomyślałem z ulgą, jak to dobrze, że nie jestem politykiem (a szczególnie kandydatem prezydenckim), bo wtedy niebezpieczeństwo utracenia rozdrażnionych głosów byłoby czymś realnym i bardzo brzemiennym w skutki Ja natomiast mogę wzruszyć ramionami. Ci, którzy przeinaczają świadomie moje poglądy i tak prawdopodobnie nie oglądają moich filmów.
Relacjonowałem debatę na tematy ludnościowe w Europie. Jako zupełny laik zatrzymałem się w niej na tym, co najbliżej mnie dotyczy – kwestii ciągłości kultury, a z braku miejsca pominąłem parę zabawnych przykładów. Cytowałem słowo wytrych „tolerancja”, argumentując, że bez miłości tolerancja jest obojętnością, a przegapiłem inny rzeczownik używany w debatach międzynarodowych. Jest nim wzajemność; w słowniku artystów można go zastąpić symetrią.
Język ludowy zna przysłowie: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Teologicznie to nieprawda. W chrześcijaństwie obowiązuje przekonanie, że Bóg kocha człowieka nawet wtedy, gdy człowiek nie odpłaca Mu miłością, a to, czemu Bóg człowieka doświadcza, pozostaje niezgłębioną tajemnicą. Tak więc w stosunkach opisanych przez teologię nie należy mówić o symetrii, natomiast zwykła ludzka sprawiedliwość naturalnie się jej domaga. A tymczasem weźmy choćby taką sprawę, jak świątynie odmiennych wyznań.
W większości krajów muzułmańskich budowanie świątyń chrześcijańskich jest prawie niemożliwe, a przynajmniej trudne, a gdzieniegdzie konwersje są karane prawem; natomiast w Rzymie, który można nazwać katolicką Mekką, czołowy architekt włoski Portoghesi wybudował okazały meczet.