Archiwum Polityki

„Dziady” Prusa

[dla koneserów]

Plotka mówi, że przestrzeń tych „Dziadów” wyznaczył przypadek; jeśli nawet, nie umniejsza to w niczym jej waloru. W remontowanym Polskim w Poznaniu usunięto z widowni fotele, odsłaniając parkiet; wyłoniła się niegłęboka sala, okolona półokrągłym szeregiem kilkupiętrowych galerii. Widownię umieszczono więc na zbudowanych na scenie, amfiteatralnych podestach; płaszczyzna gry znalazła się poniżej linii wzroku. Rzadko patrzy się na scenę w dół, zwłaszcza na tak niecodzienną scenę, płytką i wysmukłą. Maciej Prus, inscenizując „Dziady Drezdeńskie” (pomijając obrzęd), moralitetowo podzielił spektakl na dwie części. W pierwszej umieścił ludzkie drogi ku transcendencji, komentowane głosami aniołów i szatanów z galerii: dziecinny bunt filomatów, bluźnierstwo Konrada, egzorcyzmy i widzenie Księdza Piotra, widzenie Ewy. Ta część pozostała mroczna, nerwowa; odległość między wyzywającym w dole Konradem a ginącym w ciemności niebem – przepastna. Część drugą wypełniło zło Senatora i jego dworu: zalany jasnym światłem świat eleganckich kalamburów i menuetów Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej. Wprowadzony Konrad nie był tu intruzem, zaś finałowa przestroga Księdza Piotra przyjęła formę nakładanej nań od nowa pokuty. Mankamentem przejrzystego jak w najlepszych pracach Prusa, choć upraszczającego dramat widowiska, były słabości aktorskie: młodziutki Paweł Ławrynowicz nie potrafił rozłożyć sił w Improwizacji; doświadczony Janusz Stolarski w nieczytelnej miotaninie pogubił pokorę Księdza Piotra. Co gorsza, w uniwersalizującej interpretacji elementy historyczno-martyrologiczne zdały się niechcianym balastem: Marcel Wiercichowski bodaj świadomie zinfantylizował opowieść Sobolewskiego; lament Rollisonowej utonął wśród pląsów wbrew chęciom Haliny Łabonarskiej.

Polityka 47.2000 (2272) z dnia 18.11.2000; Kultura; s. 52
Reklama