Archiwum Polityki

2001–2020. Adam dojrzewa

Uczy się kreatywności. Zna angielski tak jak polski. Praktykuje w wielkiej korporacji.

Jak wykształcić i wychować Adama, żeby nie został w tyle, żeby uniknął zagrożeń nadchodzącego stulecia? Jego rodzice musieli odpowiedzieć na to pytanie znacznie wcześniej, niż Adam zaczął mówić, bo w niektórych przedszkolach i szkołach trzeba rezerwować miejsca z kilkuletnim wyprzedzeniem.

Urodził się w Polsce zajętej pogonią za najbardziej cywilizowanymi krajami, jego pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa są fajerwerki nad Warszawą z okazji przyjęcia Polski do Unii Europejskiej. Jako małe dziecko z upodobaniem kolorował obrazki na ekranie domowego i przedszkolnego komputera, bo Internet stał się już oczywistym, oswojonym, wszechobecnym i bezpłatnym (optymiści mówili, że od 2002 r.) pastuchem szkolno-domowym. Przy okazji w wieku 5 lat nauczył się czytać i liczyć. Wkrótce potem posiadł coraz rzadszą w jego pokoleniu, bo i coraz mniej przydatną, umiejętność ręcznego pisania. Rodzice usiłowali mu też zaszczepić ekscentryczny nawyk czytania książek w pełnych wersjach.

Edukacja spolaryzowała się: są szkoły złe i dobre. Na szczęście rynek pracy ten podział uczytelnił – absolwenci dobrych szybciej dostają lepiej płatną pracę. System edukacji w Polsce – to nieuniknione – imituje to, co 20 lat wcześniej istniało na Zachodzie. W lepszych dzielnicach wielkich miast (podział dzielnicowy – emigracja z wielkich blokowisk do willowych przedmieść zaczęła się już w latach 90.) okrzepły szkoły dobre przez to, że uczą myślenia, a nie zapamiętywania, kreatywności, a nie biernego odtwarzania treści, odwagi w samodzielnych poszukiwaniach, ale i współpracy w zespole, a przede wszystkim – gotowości do nieustannych zmian. To są szkoły dla dzieci rodziców bogatszych nie tylko w sensie finansowym, ale i w sensie ich umiejętności wychowawczych.

Polityka 53.2000 (2278) z dnia 30.12.2000; Raport; s. 4
Reklama