Archiwum Polityki

Jak po haśle

Smutek, smuteczek czepia się jak smoła podeszwy. Wiadoma sprawa. Spotkałem znajomego. Machał rękami jak wiatrak.
– Cholery nie ma na te komary – wyjąkał, puchnąc.
– Ano nie ma – zgodziłem się, bo na ogół bywam zgodny.
– Mnożą się i mnożą – znajomy gestykulował jak Gabriel Janowski w Sejmie.
– Co pan chce: zimy nie było, teraz deszcze. Dlatego.
– No właśnie – namysł na twarzy znajomego stał się jeszcze wyrazistszy. – Ci uczeni, naukowcy, czy jak im tam – zajmują się wszystkim, co zbędne. A czy oni nie mogliby wykombinować, za przeproszeniem, prezerwatyw dla komarów?

Struchlałem, wyobraziwszy sobie tytuły w prasie konfesyjnej, gdyby doszło do podobnego bezeceństwa. Marek Jurek zabaz-grałby ryzę papieru, występując w obronie słowiańskiego dodatku do ochrzczonego krajobrazu. Czuba senacka wywaliłaby artykuł w „Niedzieli” – „Komar strwożenie Boże”. „Nasz Dziennik” zamieściłby kolumnę listów nadesłanych przez piśmiennych czytelników; niektóre listy wierszem, gdzie nawet rymy są częstochowskie. Bard prawicy (nie pomnę jak on się nazywa, po co obarczać pamięć drobnicą) napisałby pamflet na Unię Europejską, zaczynający się od frazy:

Unia pragnie, by nasz komar
Męczennika śmiercią pomarł.

Z łoża boleści odezwałby się Wiesław Walendziak, ugryziony przez roznoszącego malarię komara w Kenii. – Gdybym miał wybierać – wolę, żeby mnie dziabnął rodzimy krwiopijca. Poradziłbym sobie z nim jak z Tomaszewskim i spółdzielnią. Antoni Macierewicz zabrałby głos i czas słuchaczom.
– Bez lustracji nie może się obejść – chlipnąłby. – Zlustrujemy postkomary, osuszymy błocko, spadek po komunie.

Polityka 26.2001 (2304) z dnia 30.06.2001; Groński; s. 86
Reklama