Jacek Żakowski: – Gdzie, cztery lata po ogłoszeniu przez pana „Globalization of Nothing”, jesteśmy na drodze od czegoś do niczego?
George Ritzer: – Jesteśmy bliżej niczego. Albo może powinniśmy powiedzieć, że jeszcze bardziej jesteśmy wśród niczego.
Czyli?
W Warszawie widać te zmiany nawet lepiej niż w Europie Zachodniej, która stawia opór, i niż w Ameryce, która od dawna staje się imperium niczego. Siedzimy nigdzie, pijemy nic, obsługuje nas nikt.
Kilka osób już się może obrazić.
Ja nie wartościuję. Różnica między czymś a niczym jest empiryczna, a nie aksjologiczna. Ale gdyby mnie pan przywiózł do tego hotelu z zawiązanymi oczami z Paryża, Dallas albo Kuala Lumpur, to nigdy bym nie zgadł, gdzie jestem. I gdyby nie ten wasz Pałac Kultury, to po wyjściu z hotelu też nie miałbym jak poznać, co to jest za miasto. To właśnie znaczy, że jesteśmy nigdzie. Albo prawie nigdzie.
W tym sensie, że różne miejsca na Ziemi stopniowo coraz bardziej się upodobniają?
Chodzi o coś więcej. O treść. O tożsamość. Miejsce, w którym jesteśmy, nie należy do żadnej tożsamości. Kawa, którą pijemy – też. Pan zamawiał espresso. I dostał pan espresso. Ale z włoskim espresso nie ma to wiele wspólnego. I nie jest to także polskie espresso. Dostał pan międzynarodowy standard kawy typu espresso. Globalną wypadkową nieco mocniejszej kawy.