W 1979 r. 150 dol. to była fortuna, na którą w Polsce pracowało się pół roku. A tyle trzeba było mieć, żeby przekroczyć granicę szwajcarską i móc spędzić na miejscu kilka dni. Oszczędzało się na wszystkim – dlatego moją pierwszą podróż po zachodniej Europie odbyłem autostopem. Trzy tygodnie: z Wrocławia przez Czechy, Niemcy, do wschodniej Francji. Potem cała Szwajcaria, Liechtenstein, Austria, do Budapesztu. A z Budapesztu z powrotem do Polski.
Do Lindau w południowych Niemczech dotarłem bardzo późno, bez noclegu, zmęczony i głodny. Stojąc nad pięknie oświetlonym Jeziorem Bodeńskim, zobaczyłem, że na dziedziniec jednej z większych restauracji wychodzą muzycy – i... zabrzmiał Chopin! Zderzenie niewyobrażalnego dla mnie luksusu, komfortu, ciepła, gór, wody i naszej muzyki Chopina – niewiarygodne, niezapomniane wrażenie. W czasie tej podróży jeden z zatrzymanych na autostopie Szwajcarów poświęcił mi cały dzień, pokazał Liechtenstein. Ten człowiek nie znał zupełnie Europy Wschodniej; Polska jawiła mu się jako czarna dziura, za mityczną żelazną kurtyną. Bardzo jednak interesował się tym, jak się u nas studiuje, co oglądamy w kinach, co czytamy. Potem miałem wielokrotnie przekonać się, że tacy są właśnie Szwajcarzy: otwarci i bardzo, bardzo gościnni.
Raczej opera niż plaża
Teraz na ogół jeżdżę własnym samochodem, w którym wożę kilogramy sprzętu fotograficznego: aparatów, obiektywów, statywów. Chociaż moją specjalnością są zdjęcia psów rasowych (pracowałem jako fotograf na wystawach międzynarodowych), w czasie wakacji lubię też fotografować ludzi i krajobrazy.
Alpy są niezwykle fotogeniczne; o niepowtarzalne miejsca i atmosferę najłatwiej wiosną lub jesienią, kiedy pogoda jest zmienna, a na niebie pokazują się co chwila niezwykłe chmury.